Co warto mieć w domu na wypadek sytuacji kryzysowej

Życie jest nieprzewidywalne. Jednego dnia możemy normalnie zajmować się naszymi sprawami albo przeglądać śmieszne zdjęcia z kotami w Internecie, a następnego nasze spokojne życie może nagle zostać zaburzone przez jakąś sytuację kryzysową. Mówiąc „sytuacja kryzysowa” mam na myśli zarówno ekstremalne scenariusze takie jak „specjalna operacja wojskowa”, blackout (awaria sieci energetycznej na większym obszarze), powódź czy huragan, jak i łagodniejsze takie jak chwilowa (do kilku godzin) przerwa w dostawie prądu. Warto więc się przygotować na takie ewentualności i zorganizować w domu odpowiednie zapasy. Najpierw jednak dwie kwestie. Po pierwsze, nie jestem żadnym ekspertem od suvivalu czy bushcraftu – są to wyłącznie moje propozycje, a szczegóły lepiej jest skonsultować z kimś, kto jest bardziej wykwalifikowany w takich sprawach. Po drugie, w tekście pojawią się linki do konkretnych produktów, ale jak zwykle nie jest to tekst sponsorowany – po prostu uznałem wymienione produkty za godne uwagi i nikt mi nie zaoferował żadnego wynagrodzenia.

No, skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, oto moje propozycje rzeczy, które warto mieć w domu na wypadek różnych nieprzyjemnych niespodzianek:

Agregat prądotwórczy – urządzenie, które generuje energię, ale oczywiście nie z powietrza – trzeba wlać do niego paliwo. To nie jest tania rzecz (kosztuje od nieco poniżej tysiąca do nawet kilkunastu tysięcy złotych), ale pozwoli nam spać nieco spokojniej gdy zabraknie prądu. Jeśli chodzi o zużycie paliwa, na agregatach prądotwórczych się nie znam, ale według wujka Google w zależności od mocy i obciążenia spalają od około pół litra do kilku litrów na godzinę. No i oczywiście mają swoje wady – wspomniana już niemała cena, nie za bardzo powinno się z nich korzystać w pomieszczeniach (wdychanie spalin nie jest zbyt zdrowe), mogą być głośne (co może nie spodobać się sąsiadom) i wymagają konserwacji (okresowa wymiana oleju i filtrów, sprawdzanie stanu świec zapłonowych itp.).

Apteczka – na wypadek zagrożenia zdrowia lub życia. Dobrze by było, gdyby zawierała opatrunki na rany i oparzenia, leki przeciwbólowe, przeciwbiegunkowe itp. oraz ewentualnie coś na poważniejsze zdarzenia (wykonywanie resuscytacji, unieruchamianie złamanych kończyn, tamowanie intensywnych krwotoków itp.). Ciekawym rozwiązaniem jest TRAUMA KIT – apteczki modułowe na różne sytuacje. W Internecie można znaleźć też różne inne kompletne apteczki, choć samodzielne skompletowanie wyposażenia apteczki w zależności od naszych potrzeb może być tańsze.

Butelka lub dzbanek filtrujący plus zapas filtrów – w przypadku odcięcia dopływu wody z wodociągów i dostępu do wody butelkowanej będziemy musieli szukać jej w innych źródłach, a taka woda może nie do końca nadawać się do picia albo przynajmniej wyglądać mało estetycznie. Oprócz butelek i dzbanków filtrujących w sklepach znajdziemy też różne filtry słomkowe pozwalające pić wodę bezpośrednio z rzeki albo jeziora. Butelki i dzbanki filtrujące są także niezłym rozwiązaniem na co dzień jeśli nie przepadamy za wodą z kranu. Są bardziej ekologiczne niż woda w plastikowych butelkach – wprawdzie do produkcji filtrów również wykorzystuje się plastik, ale na przykład taki filtr Dafi Classic kosztuje około 10 złotych, wystarczy na 30 dni i pozwala na przefiltrowanie do 150 litrów wody. Gdybyśmy mieli kupić 150 litrów wody w butelkach, poszłoby na to o wiele więcej pieniędzy i plastiku. Dodatkowo takie filtry często zmniejszają twardość wody, więc są fajne jeśli nie lubimy odkładającego się kamienia w czajnikach elektrycznych, ekspresach do kawy i innych urządzeniach.

Gotówka – nie chodzi mi tu o teorie spiskowe mówiące, że Oni™ chcą nam odebrać gotówkę i wymusić na nas płatności bezgotówkowe, any nas kontrolować. Powód jest prostszy – w przypadku awarii prądu lub Internetu, gdy nie będą działać terminale płatnicze, płatność kartą po prostu będzie niemożliwa. Same terminale, tak samo zresztą jak każde inne urządzenie elektroniczne, też czasem ulegają awariom. Jeśli sprawa będzie naprawdę poważna, może być też problem z wypłatą gotówki z bankomatów, więc warto zachomikować nieco gotówki w domu odpowiednio wcześniej. Podczas ewakuacji przydadzą się banknoty o niewielkich nominałach i monety – będzie mniej problemów z wydawaniem reszty przez sprzedawców, a trzymanie na widoku plików banknotów o trzycyfrowych nominałach może zwrócić uwagę ludzi o niezbyt dobrych zamiarach.

Kanister na paliwo – pomoże zapewnić dodatkowy zapas paliwa w trasie albo ewentualnie poratować innego kierowcę, który ma za mało paliwa, aby dojechać do najbliższej stacji. I jeszcze mała uwaga – wbrew temu, co pokazują różne filmy i gry komputerowe o tematyce postapokaliptycznej, paliwo z czasem się psuje i nie nadaje się do napędzania pojazdów po przeleżeniu dziesiątek lat w baku lub w kanistrze. Przy prawidłowym przechowywaniu i dobrych warunkach benzyna nadaje się do użytku mniej więcej od 6 miesięcy do roku, a olej napędowy od roku do 18 miesięcy. Jazda na zbyt starym paliwie to dobry sposób na uszkodzenie silnika i układu paliwowego, a w takim przypadku naprawa niemal na pewno będzie droższa niż wymiana paliwa na bardziej świeże. Krótko mówiąc, jeśli kanister leży nieużywany przez kilka miesięcy, należy oddać znajdujące się w nim paliwo do utylizacji i zaopatrzyć się w nowe.

Latarki – do oświetlania otoczenia w ciemnościach. Celowo napisałem „latarki” w liczbie mnogiej, ponieważ przydadzą się zapasowe gdy w jednej zabraknie energii lub ulegnie ona jakiejś awarii. Od biedy można wykorzystać lampę błyskową w telefonie, ale osobna latarka może być bardziej praktyczna. W zależności od potrzeb można korzystać z latarek na baterie, które trzeba wymieniać lub takich z wbudowanym lub wymiennym akumulatorem, które wystarczy naładować, choć oczywiście wymiana wyczerpanych baterii na nowe jest zdecydowanie szybsza niż naładowanie wyczerpanego akumulatora do pełna – co kto woli. Warto zastanowić się dodatkowo nad latarką czołową, którą, jak sama nazwa wskazuje, zakłada się na czoło i mamy w ten sposób wolne obie ręce. Ciekawa propozycja ode mnie: Olight I1R 2 Pro. Jest to malutka latarka, którą można przypiąć do breloka od kluczy. Może świecić w dwóch trybach – 5 i 180 lumenów. Ten pierwszy w zupełności wystarczy w ciemnych pomieszczeniach, a ten drugi daje całkiem porządne światło, które obejmie większy obszar. Według producenta po pełnym naładowaniu latarka w trybie 180 lumenów może świecić przez 23 minuty (może mało, ale to i tak niezły wynik biorąc pod uwagę, że ta latarka jest wielkości kciuka), zaś w trybie 5 lumenów aż 12 godzin.

Mapa (papierowa lub offline w smartfonie/tablecie) i kompas – jesteśmy przyzwyczajeni do szukania drogi przy użyciu Map Google albo innego Yanosika, ale w przypadku awarii Internetu aplikacje te staną się nieco mniej pomocne. Są aplikacje umożliwiające pobranie map do pamięci urządzenia, co rozwiązuje problem braku dostępu do Internetu, ale jeśli jednocześnie padnie GPS, możemy się pożegnać z pokazywaniem naszej pozycji na mapie – wciąż jednak będziemy mogli oglądać mapę i orientować się samodzielnie. Papierowe mapy w porównaniu z elektronicznymi mają jeszcze taką przewagę, że nie potrzebują baterii ani gniazd elektrycznych. Kompas natomiast wskaże nam, gdzie jest północ, a to pomaga w orientowaniu się, gdzie jesteśmy na mapie. Są też różne sposoby na określanie gdzie jest północ bez pomocy kompasu.

Multitool – kieszonkowe urządzenie zawierające różne przydatne narzędzia takie jak nóż, pilnik, piła, otwieracz do butelek albo różne śrubokręty. Znalazłem nawet multitoole wyposażone w mały młotek i siekierę albo w sztućce. Wybór jest więc całkiem niezły i każdy powinien znaleźć coś dopasowanego do swoich potrzeb. Ja kupiłem dla siebie multitool Badger Outdoor Solid. Fajnym dodatkiem do niego jest 11 bitów. Jest tylko z nimi taki problem, że ich mocowanie do multitoola mogłoby być nieco lepsze – na przykład jakoś magnetycznie. Multitoole mają różne formy – na przykład formę tzw. karty przetrwania, którą można włożyć do portfela.

Najważniejsze dokumenty oraz ich kopie na nośnikach USB – dowody osobiste, akty własności, dokumenty medyczne, akty urodzenia, ślubu i zgonu, zaświadczenia o emeryturach i rentach itp. Powinny być zamknięte na przykład w jakimś wodoodpornym opakowaniu. Takie i podobne zabezpieczenia nie dają jednak stuprocentowej gwarancji, że dokumenty nie zostaną zniszczone i wciąż można je łatwo zgubić, a w przypadku kryzysu uzyskanie ich duplikatów w odpowiednich placówkach jest mało prawdopodobne. Jeśli będziemy mieli ich cyfrowe kopie, nie będziemy musieli aż tak martwić się o ich utratę. Kopie dokumentów możemy zapisać też gdzieś w chmurze, ale wtedy w przypadku przerwy w dostawie Internetu stracimy do nich dostęp, a z fizycznymi nośnikami nie będzie takiego problemu. Powinniśmy mieć kilka nośników – jeden może gdzieś zginąć albo zostać zniszczony, a jeśli mamy ich kilka, szansa, że taki los spotka wszystkie z nich jednocześnie, jest mniejsza. Markowy pendrive o pojemności na przykład 32 GB nie kosztuje dużo, a taka pojemność na skany dokumentów powinna spokojnie wystarczyć i jeszcze zostanie spory zapas. Dla większego spokoju możemy kupić nośniki wodoodporne albo szyfrowane, ale na takie trzeba wydać nieco więcej pieniędzy. Parę przykładów: Corsair Survivor Stealth, który według producenta jest odporny na zanurzenie do głębokości 200 metrów albo iStorage datAshur Pro, który jest jednocześnie odporny i szyfrowany, ale też drogi – nawet najtańsza wersja o pojemności 4 GB kosztuje prawie 400 złotych.

Plecaki ewakuacyjne (po jednym dla każdego domownika) – są to plecaki z zawartością pozwalającą nam przetrwać kilka (najlepiej co najmniej trzy) dni jeśli będziemy musieli się gdzieś ewakuować. Powinny więc zawierać żywność, wodę i część wyposażenia z tej listy. Przykładowe listy wyposażenia plecaka ewakuacyjnego znajdziemy tutaj, tutaj oraz tutaj. Takie plecaki powinny znajdować się w łatwo dostępnym miejscu, aby można je było w razie potrzeby szybko zabrać ze sobą. Powinniśmy również od czasu do czasu „aktualizować” ich zawartość – sprawdzać czy żywność nie jest przeterminowana, urządzenia elektroniczne są naładowane, ubrania są dostosowane do aktualnej pory roku itp. Podobnie jak w przypadku apteczek możemy kupić plecaki ewakuacyjne już z wyposażeniem albo potencjalnie oszczędzić pieniądze kupując pusty plecak i samodzielnie dobierając do niego wyposażenie według naszych potrzeb.

Powebanki – urządzenia praktycznie niezbędne do ładowania urządzeń zasilanych przez port USB gdy nie mamy dostępu do prądu z sieci elektrycznej. Szukając powerbanku dla siebie oprócz pojemności warto zwracać uwagę na moc ładowania. O ile powerbank o mocy na przykład 20 watów jest wystarczający do ładowania smartfonów, o tyle w przypadku na przykład laptopów taka moc to trochę mało – ładowanie będzie trwać długo, a jeśli przyjdzie nam do głowy korzystać z laptopa jednocześnie ładując go z takiego powerbanku, bateria prawdopodobnie będzie wyczerpywać się szybciej, niż powerbank będzie ją w stanie ładować.

Przenośna kuchenka gazowa – przyda się, aby coś ugotować jeśli odetną nam jednocześnie prąd i gaz. Nie musimy przy tym trzymać w domu dużej butli z butanem – są kuchenki zasilane 400-gramowymi kartuszami. Jeden taki kartusz powinien wystarczyć na około dwie godziny pracy.

Radio alarmowe/awaryjne – będzie stanowić nasze okno na świat, gdy telewizja i Internet będą niedostępne. Często można je zasilać na kilka sposobów – wbudowanym akumulatorem, bateriami, panelem słonecznym lub dynamem, czyli przez kręcenie korbką. Szczególnie ten ostatni sposób zapewnia, że nie będziemy musieli martwić się o to, że radio zamilknie przez brak zasilania. Inne częste dodatkowe funkcje: latarka i wyjście USB, dzięki któremu radio można wykorzystać jako powerbank, a czasem takie radio może nawet robić za głośnik Bluetooth.

Stacja zasilania – czyli taki powerbank na sterydach. Stacje zasilania są większe niż powerbanki, co oznacza, że można zmieścić w nich akumulatory o znacznie większej pojemności. Oprócz portów USB są często wyposażone w standardowe gniazda elektryczne, które umożliwiają zasilanie niemal dowolnego urządzenia – czajnika elektrycznego, telewizora, lodówki itp. Oczywiście należy pamiętać, że stacja zasilania może zasilać takie urządzenia jedynie od kilku do kilkunastu godzin w zależności od pojemności akumulatora i mocy pobieranej przez urządzenie. Oprócz zasilania w sytuacji awaryjnej takie urządzenie to niezły pomysł na jakiś wyjazd. Nie trzeba chyba dodawać, że większe rozmiary i większe akumulatory przekładają się na wyższą cenę – musimy liczyć się z wydatkiem od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Dodatkową zaletą jest to, że wiele stacji zasilania możemy ładować przy użyciu paneli słonecznych, a więc praktycznie za darmo. Wady natomiast są takie, że takie panele też kosztują niemało i nie będą ładować urządzenia tak szybko, jak gniazdo elektryczne.

Śpiwór – jeśli okoliczności zmuszą nas do opuszczenia domu, nie będziemy mieli zagwarantowanego dostępu do wygodnego łóżka i przyda się jakaś alternatywa. Może śpiwór nie jest tak wygodny jak łóżko, ale spanie w nim wciąż powinno być wygodniejsze niż spanie bezpośrednio na podłodze w jakiejś sali gimnastycznej. W porównaniu z łóżkiem jest też zdecydowanie bardziej przenośny.

Zapalniczka plazmowa – urządzenie, które zamiast płomienia wykorzystuje łuk elektryczny, który jest zdecydowanie odporniejszy na warunki atmosferyczne. Takiej zapalniczki nie trzeba też napełniać gazem – zamiast tego wystarczy ją naładować przez port USB. Na sytuację kryzysową dobrym pomysłem może być zainwestowanie w zapalniczkę plazmową w wodoodpornej obudowie.

Zapasowy klasyczny telefon komórkowy – komórka bez dotykowego wyświetlacza, Wi-Fi, przeglądarki internetowej, sztucznej inteligencji i aplikacji społecznościowych (czyli taka ograniczona do dzwonienia oraz wysyłania i odbierania SMS-ów albo taka trochę lepsza pozwalająca jeszcze na robienie miernej jakości zdjęć i filmów, słuchanie muzyki, oglądanie filmów i granie w jakieś proste gierki takie jak ta ze słynnym wężem) dziś może wydawać się do pomyślenia, ale kiedyś, zanim smartfony weszły do mainstreamu, a duże modele językowe i narzędzia takie jak ChatGPT miały powstać dopiero za ponad dekadę, takie komórki musiały nam wystarczyć. Takie proste telefony poza brakiem odmóżdżających aplikacji mają nad smartfonami jeszcze jedną ważną przewagę – zdecydowanie dłuższy czas działania na baterii mimo mniejszych rozmiarów. Do tego dochodzi jeszcze niska cena i dodatkowo związana z nią mniejsza atrakcyjność dla rabusiów. A jeśli ktoś naprawdę nie może żyć bez smartfona, może sobie znaleźć jakiś chiński pancerny smartfon z ogromną baterią (na przykład marki Oukitel albo Ulefone). Niezłym przykładem jest Oukitel WP100 Titan, do którego upakowano baterię o pojemności aż 33 000 mAh. Rozładowanie takiego potwora w jeden dzień nie będzie łatwe. Dla porównania przypomnę, że standardowa pojemność baterii w typowych smartfonach wynosi mniej więcej od 4000 do 5000 mAh. Smartfony wyposażone w tak olbrzymie baterie, takie jak wspomniany Oukitel WP100 Titan, prawdopodobnie będą jednak nieporęczne – nazywanie ich cegłą nie jest aż tak dużą przesadą, bo są całkiem nieźle zbliżone do cegły wymiarami i masą.

Żywność z długim terminem przydatności do spożycia – jeśli kończy nam się jedzenie w domu, normalnie moglibyśmy pójść do sklepu i uzupełnić zapasy, ale w sytuacji kryzysowej możemy nie mieć tak łatwo. W Internecie możemy zamówić różne batony, konserwy, gotowe dania oraz całe zestawy i racje MRE. Ważne jest, aby taka żywność nie wymagała przechowywania w lodówce i dobrze by było, aby nie wymagała gotowania. Powinniśmy zorganizować zapas takiej żywności chociaż na kilka dni, a najlepiej co najmniej na tydzień.


Życzę Wam, aby nie przydarzyła Wam żadna sytuacja kryzysowa, w której będziecie potrzebować rzeczy, które wymieniłem – albo przynajmniej żeby nie wydarzyła się za szybko. Nawet jeśli te rzeczy będą tylko zagracać mieszkanie, lepiej być przygotowanym na kryzys, który nie nadejdzie niż nie być przygotowanym na kryzys, który nadejdzie. Być może jeszcze coś dodam do tej listy – teksty w Internecie mają taką przydatną zaletę, że można je w dowolnej chwili edytować. Na koniec dodaję linku do paru rządowych poradników podpowiadających w co się wyposażyć i jak się zachowywać w razie sytuacji kryzysowej:

Tak, dziś jest niedziela handlowa

Jeśli chodzi o niedziele handlowe, zarówno mnie jak i pewnie wielu z Was drażni lanie wody przez internetowe portale z wiadomościami – publikują artykuły o tytułach typu „Czy dziś jest niedziela handlowa?”, a odpowiedź na to pytanie umieszczają dopiero na przykład gdzieś w piątym akapicie. Ja odpowiem od razu – tak, dziś jest niedziela handlowa. W przyszłym tygodniu (22 grudnia) też.

Jak sprawić, aby klasyczne menu kontekstowe w Windowsie 11 otwierało się domyślnie

Nowe menu kontekstowe w Windowsie 11 (to, które otwiera się po kliknięciu prawym przyciskiem myszy) na pewno ma zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Osoby, które wolą stare menu, muszą wykonać aż dwa kliknięcia (pierwsze, aby otworzyć menu i drugie, aby wybrać opcję „Pokaż więcej opcji”). Na szczęście można w dość prosty sposób sprawić, aby klasyczne menu kontekstowe otwierało się od razu po jednym kliknięciu. Oto instrukcje:

  1. Otwórz wiersz polecenia (znajdź go w menu Start albo wciśnij Windows + R, wpisz lub wklej polecenie cmd i naciśnij Enter).
  2. Wklej w wierszu polecenia komendę reg add HKCU\Software\Classes\CLSID\{86ca1aa0-34aa-4e8b-a509-50c905bae2a2}\InprocServer32 /ve /d "" /f i potwierdź, naciskając Enter.
  3. Zrestartuj Eksploratora Windows – otwórz menedżera zadań kombinacją klawiszy Ctrl + Shift + Escape, znajdź na liście procesów pozycję Eksplorator Windows, kliknij ją prawym przyciskiem i wybierz opcję Uruchom ponownie.

I to wszystko – nie musisz już klikać dwa razy, aby otworzyć stare menu kontekstowe! Jeśli zechcesz cofnąć tę zmianę, możesz to równie łatwo zrobić, wklejając w wierszu polecenia komendę reg delete HKCU\SOFTWARE\Classes\CLSID\{86ca1aa0-34aa-4e8b-a509-50c905bae2a2} /f.

14 października 2025 roku Microsoft kończy wsparcie Windowsa 10 – co dalej?

Jeśli korzystasz z komputera z zainstalowanym Windowsem 10, prawdopodobnie pewnego dnia zostałeś przywitany takim komunikatem:

Komunikat o planowanym zakończeniu wsparcia Windowsa 10. „Nowa era systemu Windows Chcemy podziękować Ci za twoją lojalność i korzystanie z systemu Windows 10. W miarę zbliżania się końca wsparcia technicznego dla systemu Windows 10 chcemy zapewnić Ci pomoc techniczną podczas korzystania z komputera. Nie kwalifikujesz się do uaktualnienia do systemu Windows 11, ale komputer będzie nadal otrzymywać poprawki i aktualizacje zabezpieczeń systemu Windows 10 do czasu zakończenia wsparcia technicznego 14 października 2025 r. Dowiedz się więcej o tym, jak przygotować się do przejścia na system Windows 11”. Po prawej zrzut ekranu angielskiej wersji Windowsa 11.

Programy komputerowe mają swój cykl życia i prędzej czy później przychodzi moment, gdy producent kończy ich rozwój, a na miejsce starych programów przychodzą nowe. Tym razem nadszedł czas na Windowsa 10, którego wsparcie zakończy się 14 października 2025 roku, a więc już za mniej niż rok. Problem w tym, że Microsoft postanowił utrudnić nam życie wymyślając sobie dodatkowe wymagania dla Windowsa 11 – obsługę Secure Boot i Trusted Platform Module (TPM) 2.0 oraz konieczność korzystania z „kompatybilnego” procesora. Niestety tych wymagań może nie spełniać nawet 240 milionów komputerów, które najwyraźniej według Microsoftu powinny trafić na śmietnik – nawet jeśli mają raptem kilka lat. Mamy więc trzy grupy ludzi: ci, których komputer spełnia wymagania Windowsa 11 i chcą wykonać aktualizację lub już to zrobiły, ci, których komputer spełnia wymagania, ale z różnych powodów nie chcą wykonać aktualizacji oraz ci, których komputer nie spełnia wymagań Windowsa 11. Osoby należące do dwóch ostatnich grup mają do wyboru kilka możliwości, które wymieniłem poniżej. Jako ściągawka podczas pisania tego postu służył mi ten film Christophera Barnatta z kanału ExplainingComputers.

  • Kontynuowanie korzystania z Windowsa 10 – system po 14 października 2025 roku nie przestanie nagle działać i wciąż będzie można z niego normalnie korzystać. Jeśli jednak zostanie odkryta jakaś poważna luka, która może zostać wykorzystana przez hakerów (na przykład możliwość zdalnego wykonania jakiegoś złośliwego kodu, który kradnie lub kasuje pliki), Microsoft nic z tym nie zrobi. I nie, program antywirusowy nie zastąpi aktualizacji systemu, ponieważ jego zadaniem jest ochrona przed złośliwymi plikami, a nie błędami w systemie. Producenci oprogramowania zazwyczaj przestają aktualizować swoje programy na niewspieranych już systemach operacyjnych (tak jak to miało miejsce choćby w przypadku Firefoksa, Chrome’a i Steama), więc korzystanie z tych programów też może stać się ryzykowne.
  • Odłączenie komputera od Internetu – w ten sposób system nawet po zakończeniu wsparcia będzie chroniony przed zagrożeniami z zewnątrz, ale oczywiście nie przed nami samymi. Choć to wyjście nie jest aż tak głupie, jak się wydaje, bo ma pewne zastosowania, raczej nie będzie odpowiednim wyborem dla większości osób.
  • Skorzystanie z programu rozszerzonych aktualizacji zabezpieczeń (Extended Security Updates/ESU) – jest to płatny program, w ramach którego aktualizacje zabezpieczeń dla Windowsa 10 będą oferowane jeszcze przez 3 kolejne lata. Dotychczas taki program był dostępny tylko dla firm, ale teraz mogą z niego skorzystać również użytkownicy domowi i placówki edukacyjne. Jest tylko taki problem, że co rok opłata za udział w programie ulega podwojeniu. Ceny za kolejne lata dla placówek edukacyjnych wynoszą 1, 2 i 4 dolary (w sumie 7 dolarów) za każde urządzenie, a dla firm 61, 122 i 244 dolary (w sumie 427 dolarów) za każde urządzenie. W dniu publikacji tego postu Microsoft nie ujawnił jeszcze cen dla użytkowników domowych, ale miejmy nadzieję, że będą one zbliżone bardziej do cen dla placówek edukacyjnych.
    Aktualizacja (5 stycznia 2025 r.): Microsoft zapowiedział (informacja znajduje się pod koniec tekstu), że opłata za skorzystanie z programu rozszerzonych aktualizacji zabezpieczeń dla osób prywatnych będzie wynosić 30 dolarów, ale aktualizacje zabezpieczeń będą dostarczane tylko przez kolejny rok, a nie trzy, jak w przypadku firm i placówek edukacyjnych.
  • Instalowanie łatek innych firm – ciekawą usługą jest tutaj 0patch, która zamierza zapewniać łatki dla Windowsa 10 przez co najmniej 5 lat po zakończeniu wsparcia. 0patch działa na zasadzie „mikrołatek”, które wysyłają instrukcje do procesora, aby zastępować wrażliwe części kodu uruchomionych aplikacji i nie ruszają plików systemowych. Korzystanie z usługi kosztuje 29,95 € rocznie dla osób prywatnych i 34,95 € rocznie dla firm (uwaga: ceny te nie uwzględniają podatków, więc trzeba będzie dodać do nich choćby VAT). Jest też darmowa wersja, która oferuje tylko łatki typu zero-day, czyli takie chroniące przed błędami, które nie zostały jeszcze oficjalnie naprawione przez producenta i nie bardzo się nada do korzystania z Windowsa 10 po zakończeniu wsparcia przez Microsoft.
  • Korzystanie z wersji Long-Term Servicing Channel (LTSC) – jest to wersja Windowsa, która ma dłuższy okres wsparcia (Windows 10 Enterprise LTSC 2021 na przykład będzie wspierany do 12 stycznia 2027 roku), ale nie są w niej dodawane ani zmieniane funkcje. Docelowo jest przeznaczona dla urządzeń odpowiedzialnych za bardzo konkretne zadania i niewymagających zmian w funkcjach – są to na przykład urządzenia medyczne, odpowiedzialne za kontrolowanie procesów produkcyjnych w przemyśle lub kierujące ruchem lotniczym albo tablice reklamowe. Nie jest to więc wersja specjalnie przeznaczona do typowego domowego zastosowania. Licencje na wersje LTSC są też droższe od licencji na „zwykłe” wersje Windowsa.
  • Zastosowanie „sztuczki” umożliwiającej instalację Windowsa 11 na niewspieranych urządzeniach – „sztuczka” ta polega na dodaniu do rejestru wpisu, którego obecność powoduje ominięcie sprawdzania obecności TPM 2.0 (wciąż trzeba jednak mieć TPM w wersji co najmniej 1.2) i modelu procesora podczas instalacji Windowsa 11. Została opisana również na stronie Microsoftu i poprowadził po niej krok po kroku Christopher Barnatt z kanału ExplainingComputers. Windowsa 11 w taki sposób raczej powinno się instalować od zera – zaktualizowanie istniejącej instalacji Windowsa 10 jest możliwe, ale istnieje pewne ryzyko utraty danych i nie ma gwarancji, że zadziała. Choć Microsoft udostępnił wskazówki, jak zainstalować Windowsa 11 na niewspieranym sprzęcie, nie zaleca tego robić. Ja w ten sposób zainstalowałem od zera Windowsa 11 na komputerze kupionym w 2015 roku i działa bez problemów, ale na wszelki wypadek mówię, że robicie to na własne ryzyko. Ponadto taka nieoficjalna instalacja może być nie najlepszym wyborem dla firm, które muszą dbać o legalność swojego oprogramowania bardziej niż użytkownicy domowi.
  • Zainstalowanie innego systemu operacyjnego – na przykład jakiejś dystrybucji Linuksa. Wiele z nich jest darmowych, szanuje prywatność użytkownika bardziej niż Windows i działa przyzwoicie nawet na starszych komputerach. Dobrym wyborem dla osób, które jeszcze nie miały do czynienia z Linuksem, może być na przykład Linux Mint albo Zorin OS. Wśród innych popularnych dystrybucji Linuksa można znaleźć między innymi Ubuntu, Debiana, Fedorę albo Manjaro. Większość dystrybucji Linuksa możemy wypróbować bez instalowania ich i często można je w dość prosty sposób zainstalować obok Windowsa, a przy uruchomieniu komputera będziemy mogli wybrać, który system chcemy uruchomić – w ten sposób możemy wypróbować różne dystrybucje i znaleźć taką, która nam najbardziej odpowiada oraz sprawdzić, czy Linux faktycznie się dla nas nadaje bez potrzeby pozbywania się Windowsa. Jeśli jednak koniecznie potrzebujemy programów, które współpracują jedynie z Windowsem, Linux niekoniecznie może być dla nas najlepszym wyborem, choć dzięki programom takim jak Wine możliwe jest uruchomienie niektórych windowsowych aplikacji w Linuksie, a część programów ma swoje linuksowe lub przeglądarkowe odpowiedniki. Inną alternatywą może być bardziej oparty na chmurze Chrome OS Flex lub jego pochodna FydeOS. Na obu systemach możliwe jest uruchamianie aplikacji linuksowych, a na FydeOS dodatkowo również aplikacji na Androida.

Jak widać, wybór możliwości jest całkiem spory i każdy powinien znaleźć coś, co mu pasuje. Osobiście niestety nie mogę niczego doradzić, bo każdy jest w innej sytuacji i ma inne potrzeby. Do 14 października 2025 roku zostało jeszcze trochę czasu, więc wciąż można to sobie na spokojnie przemyśleć.

Góra lodowa teorii spiskowych

Abbie Richards – edukatorka w zakresie dezinformacji – stworzyła infografikę grupującą teorie spiskowe od tych, które są prawdziwe do tych najbardziej absurdalnych i niebezpiecznych. Interaktywna wersja jej infografiki jest dostępna na stronie conspiracychart.com. Jakiś czas temu przetłumaczyłem tę infografikę na język polski, ale w innej formie – góry lodowej. Proszę bardzo:

A żeby ten wpis nie był taki krótki, zobaczymy sobie, co Abbie uwzględniła w swojej infografice. Elementy zostały podzielone na 5 kategorii od teorii spiskowych ugruntowanych w rzeczywistości do tych od rzeczywistości oderwanych. Opisywanie tych wszystkich teorii spiskowych zajęło mi dość sporo czasu, a WordPress ocenia czas czytania tego wpisu na 22 minuty, więc trochę tego będzie. Miłej lektury.

Czytaj dalej

Recenzja smartwatcha TicWatch Pro 5

Tak na początek: to nie jest wpis sponsorowany – kupiłem ten sprzęt za własne pieniądze i przez najbliższy miesiąc będę jadł tylko to, co znajdę w koszu na śmieci lub w lesie. Spokojnie, żartuję – mam osobne konto oszczędnościowe, na które trafiają pieniądze na moje zachcianki.

Do tej pory styczność z urządzeniami ubieralnymi miałem za pośrednictwem opasek Xiaomi Mi Band – głównie do odbierania powiadomień z telefonu i sprawdzania godziny, a funkcje sportowe były funkcją drugorzędną. Teraz z jakiegoś powodu nabrałem ochoty na coś bardziej „smart”. Zastanawiałem się jeszcze nad Xiaomi Watch 2 Pro, ale użytkownicy narzekają na błędy w oprogramowaniu, więc zrezygnowałem i zdecydowałem się na zegarek, o którym dziś mowa.

TicWatch Pro 5 jest zegarkiem działającym pod kontrolą systemu Wear OS, który jest zmodyfikowanym pod urządzenia ubieralne wariantem Androida. Wear OS jest dość okrojony w porównaniu z Androidem zainstalowanym na smartfonach i tabletach, ale Chińczycy robią również smartwatche z pełnoprawnym Androidem – na przykład KOSPET OPTIMUS 2, który również mnie dość mocno interesuje. Zestaw składa się oczywiście z zegarka, paska silikonowego (już przyczepionego do zegarka), dodatkowego paska z ekoskóry (jeśli kupimy zestaw Elite Edition), kabla ładującego (trochę szkoda, że stykowego, a nie indukcyjnego) i papierów. Szerokość paska wynosi 24 milimetry, a jeśli nie odpowiadają nam paski dołączone do zestawu, możemy kupić sobie inne – na przykład stalowe albo nylonowe. Z prawej strony znajduje się obrotowa koronka do przewijania treści w pionie, będąca jednocześnie przyciskiem do otwierania listy aplikacji. Koronka jest trochę mniej praktycznym rozwiązaniem niż obrotowa ramka w smartwatchach Galaxy Watch Samsunga, ale spełnia swoje zadanie. Nad koronką znajdziemy przycisk, który po pojedynczym wciśnięciu wyświetla listę ostatnich aplikacji, a po przytrzymaniu umożliwia wyłączenie lub zrestartowanie smartwatcha. Urządzenie spełnia standard US-MIL-STD 810H i ma klasę wodoszczelności 5 ATM. Można z nim pływać (ma tryby sportowe do pływania, które bez wodoszczelności byłyby trochę bezużyteczne), ale nurkowanie (zwłaszcza na większe głębokości) może skończyć się dla niego przedwczesnym zakończeniem żywotu. Takie certyfikaty brzmią interesująco, ale podejrzewam, że jeśli się postaramy, to da się go rozwalić.

TicWatch Pro 5 na moim nadgarstku
TicWatch Pro 5 jest dość sporym zegarkiem, więc może średnio nadawać się dla jakiejś drobniejszej osoby, ale na moim nadgarstku nie wygląda źle. Chyba.

Zegarek jest napędzany procesorem Qualcomm Snapdragon W5+ 1. generacji i ma 2 GB RAM-u oraz 32 GB miejsca na dane, z czego dla użytkownika dostępne jest około 20. Nie ma natomiast dziury na kartę nano-SIM ani obsługi eSIM.

Jeśli chodzi o łączność i czujniki, jest bogato. Oprócz Bluetooth do łączności ze smartfonem i urządzeniami audio zegarek jest wyposażony w Wi-Fi, GPS oraz NFC – tak, tym zegarkiem można płacić zbliżeniowo przy użyciu Google Pay. Dodatkowo mamy kompas i barometr. Zegarek, tak jak większość smartwatchy, mierzy tętno, stres oraz nasycenie krwi tlenem, liczy kroki i śledzi sen. Trochę szkoda, że brakuje EKG i analizy składu ciała.

Wyświetlacz na przekątną 1,43 cala, rozdzielczość 466×466 pikseli i jest wykonany w technologii AMOLED. Jest więc Always On Display, ale TicWatch Pro 5 wyróżnia się bardzo ciekawą alternatywą – dodatkowym wyświetlaczem stosującym tę samą technologię co klasyczne zegarki cyfrowe, a więc pobierającym znacznie mniejsze ilości energii. Wyświetlacz ten pokazuje ikonki informujące o nieprzeczytanych powiadomieniach, aktywnym trybie sportowym i GPS-ie, datę, godzinę, dzień tygodnia, liczbę kroków, tętno, przybliżony poziom naładowania baterii (5 segmentów, z których każdy symbolizuje 20%) oraz ikonki informujące o włączonym Bluetooth i NFC. Kręcąc koronką można te informacje zmienić na samo tętno, spalone kalorie, nasycenie krwi tlenem i kompas (a właściwie azymut). Gdy aktywny jest tryb sportowy, pokazywane są informacje z nim związane i je również możemy wybierać obracając koronką. Dodatkowy wyświetlacz ma też podświetlenie – możemy wybrać jeden z 18 kolorów, a podczas ćwiczeń kolor podświetlenia może zmieniać się w zależności od progu tętna: jasnoniebieski (tętno spoczynkowe), jasnozielony (rozgrzewka), żółty (spalanie tłuszczu), pomarańczony (cardio), fioletowy (tętno anaerobowe) lub czerwony (niebezpiecznie wysokie tętno).

TicWatch Pro 5 działa na Wear OS w wersji 3.5, która bazuje na Androidzie 11. Użytkownicy skarżą się, że zegarek nie został jeszcze zaktualizowany do Wear OS 4 i nie wiadomo czy i kiedy Mobvoi wypuści aktualizację. Poprawki bezpieczeństwa są z 5 października 2023 roku, więc nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Tłumaczenie interfejsu na polski jest poprawne, ale da się znaleźć kilka błędów i nieprzetłumaczonych tekstów. Jeśli chodzi o liczbę aplikacji dostępnych na Wear OS, trochę się zawiodłem. Są na przykład tylko dwie przeglądarki internetowe (przeglądarka Samsunga oraz Mini Web Browser) i kilka menedżerów plików. Da się instalować pełnoprawne androidowe aplikacje z plików APK przy użyciu takich narzędzi jak Wear OS Tools albo aplikacji Easy Fire Tools, ale tak zainstalowane aplikacje nie zawsze działają, a ich obsługa na urządzeniu z okrągłym wyświetlaczem często jest utrudniona. Choć można przeglądać Internet i na przykład oglądać filmy na YouTube, nie jest to specjalnie wygodne, ale smartwatche raczej nie służą do takich rzeczy. Wpisywanie tekstu na niewielkiej klawiaturze ekranowej nie jest aż tak trudne, jak by się mogło wydawać, chociaż oczywiście trafianie w niewłaściwe litery będzie się zdarzać. Zauważyłem problemy z pobieraniem aplikacji z Google Play bezpośrednio na smartwatchu (komunikat „Coś poszło nie tak”), ale można to rozwiązać inicjując pobieranie w Google Play na smartfonie, tablecie lub komputerze. Na TicWatchu da się robić pewne rzeczy niezależnie od smartfona (na przykład przeglądać pliki i odtwarzać muzykę zapisaną w pamięci zegarka), ale powinien on bardziej pracować we współpracy ze smartfonem niż jako samodzielne urządzenie. Dużą zaletą jest wyświetlanie powiadomień ze smartfona w pełnej treści z obsługą polskich znaków i emoji podczas gdy „głupie” smartwatche i smartbandy zwykle wyświetlają tylko część powiadomienia, a z obsługą polskich znaków i emoji jest różnie. I tak, jest głośnik i mikrofon, więc przy użyciu tego smartwatcha można prowadzić rozmowy telefoniczne.

TicWatch Pro 5 z otwartym w przeglądarce internetowej blogiem This Is Internet
Smartwatche nie są najlepszymi urządzeniami do przeglądania Internetu, ale w razie potrzeby da się to robić. Problem elementów niewidocznych przez okrągły wyświetlacz można rozwiązać przeciągając palcem od rogu w przeglądarce Samsunga lub włączając widok w kwadracie w Mini Web Browser. W żadnej przeglądarce nie ma obsługi kilku kart ani możliwości pobierania plików. Ponadto trochę mnie irytuje brak jakiegokolwiek przycisku „wstecz” w przeglądarce Samsunga.

Pora na tryby sportowe, a tych jest sporo – naliczyłem w interfejsie 106 (albo 105, ponieważ jeden z trybów (Skip A) z jakiegoś powodu figuruje na liście dwa razy). Może będzie zaskoczenie, ale je również trochę testowałem. Urządzenia ubieralne bez GPS do śledzenia trasy zwykle posiłkują się GPS-em w smartfonie, ale ten zegarek w GPS jest wyposażony i rejestruje trasy samodzielnie. Oczywiście korzystanie z niego nieco zwiększa zużycie baterii. GPS w TicWatchu Pro 5 działa prawidłowo, czyli faktycznie rejestruje taką trasę, jaką przebyłem, i nie teleportuje mnie nagle o kilka kilometrów w losowym kierunku. Zegarek nie łapie sygnału GPS od razu, ale ja ruszam w drogę od razu przeklikując komunikaty i nie ma problemów. Można też chwilkę poczekać, aż złapie sygnał i z tym też nie ma problemu. Testowałem zegarek również w pływalni. Liczenie przepłyniętych długości basenu nie jest w stu procentach dokładne – zegarek może pokazywać prawidłowy wynik albo być o jedną lub dwie długości do tyłu. Pojawiają się również style pływania, z których w ogóle nie korzystałem. Może ja jakoś źle pływam albo basen nie ma dokładnie takiej długości, jaką wybrałem w menu. Mimo to lepiej niż gdyby zegarek w ogóle nie liczył przepłynięć (co zdarza się często na przykład w Mi Bandzie 5) albo podawał wynik kilkakrotnie większy niż w rzeczywistości, więc wyniki są dla mnie akceptowalne.

TicWatch Pro 5 z otwartym w przeglądarce internetowej teledyskiem „Never Gonna Give you Up” Ricka Astleya na YouTube
Filmy na YouTube również można na tym zegarku oglądać jeśli ktoś ma taką potrzebę. Za wybór filmu z góry przepraszam.

Z czasem działania na baterii również jest przyzwoicie. Należy jednak pamiętać, że smartwatche z Wear OS są bardziej prądożerne niż te mniej inteligentne smartwatche i smartbandy – Mi Banda 5 z wyłączonym całodobowym monitorowaniem aktywności byłem w stanie ładować co około 3 tygodnie, ale ładowanie TicWatcha co około 2 dni (również z wyłączonym całodobowym monitorowaniem aktywności) nie jest złym wynikiem. Ładowanie odbywa się całkiem szybko – producent zapewnia, że podłączenie do ładowarki na 30 minut umożliwia naładowanie baterii do poziomu 65%, zaś ładowanie jedynie przez 15 minut wystarczy na cały dzień pracy. Zegarek jest również wyposażony w „tryb podstawowy”, który korzysta tylko z dodatkowego energooszczędnego wyświetlacza i wyłącza wszystkie funkcje oprócz pokazywania daty i godziny, liczenia kroków, mierzenia tętna (tylko ręcznie), śledzenia snu i NFC. Według producenta TicWatch w tym trybie na jednym ładowaniu może działać nawet 30 dni.

Podsumowując, według mnie TicWatch Pro 5 jest jednym z lepszych dostępnych na rynku smartwatchy z Wear OS, choć należy pamiętać o braku gwarancji dostępności aktualizacji systemu i poprawek zabezpieczeń. Urządzenie nie jest również specjalnie tanie – gdy je kupowałem, różne sklepy z elektroniką wyceniały je na około 1400 złotych, ale mnie udało się je kupić za 100 złotych mniej. O ile nie przeszkadza Wam cena i nie zależy Wam na najnowszym oprogramowaniu, mogę ten zegarek śmiało polecić.

Aktualizacja (28 maja 2024 r.): w kwietniu Mobvoi szukało chętnych do testów beta Wear OS 4 dla TicWatcha Pro 5, więc jest szansa, że zegarek doczeka się aktualizacji.

Aktualizacja (24 września 2024 r.): TicWatch Pro 5 otrzymał wreszcie aktualizację do Wear OS 4. Zegarek poinformował mnie o dostępnej aktualizacji dziś rano. Pobranie i zainstalowanie aktualizacji wymaga podłączenia zegarka do ładowarki, co zrobiłem po południu, kiedy byłem już w domu.

Aktualizacja (6 stycznia 2025 r.): w grudniu zegarek otrzymał kolejną aktualizację, w ramach której dodano funkcję SOS (połączenie z numerem alarmowym (domyślnie 112 z możliwością zmiany na dowolny inny) i wybranymi kontaktami po szybkim pięciokrotnym wciśnięciu koronki), wykrywanie upadków oraz kolejne tryby sportowe (między innymi piłkę nożną, rugby i frisbee), poprawiono błędy i dodano łatki bezpieczeństwa z 1 listopada.

Zmiana sponsorującego koncernu farmaceutycznego – zamiast Pfizera będzie sponsorować mnie Novavax

Dziś tylko taka szybka informacja – trochę zmieniła się moja sytuacja finansowa. 26 grudnia pochwaliłem się w serwisie X (dawniej znanym jako Twitter, dopóki nie dobrał się do niego Elon Musk), że ostatnio przeciw COVID-19 nie zaszczepiłem się szczepionką Pfizera, tylko firmy Novavax:

Niestety ten wpis bardzo nie spodobał się Pfizerowi. Firma zareagowała błyskawicznie i jeszcze tego samego dnia dostałem takie pismo:

Pismo od Big Pharma Polska o następującej treści: Szanowny Panie, Z przykrością informujemy, że firma Pfizer Inc. podjęła decyzję o zakończeniu współpracy z Panem w trybie natychmiastowym. Pański wpis w serwisie X (dawniej Twitter) z dnia 26 grudnia 2023 r. o treści „Chyba Novavax robi szczepionki lepiej niż Pfizer, bo po ostatnim szczepieniu przeciw COVID-19 w ogóle nie miałem tego charakterystycznego bólu w miejscu wkłucia przez parę dni. Albo po prostu pielęgniarka bardzo dobrze zna się na swojej robocie” przyczynił się do zmniejszenia wyszczepialności szczepionką przeciw COVID-19 Comirnaty, co stanowi rażące naruszenie interesów firmy Pfizer Inc. Jak to jednak mawiają, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – ponieważ Pański wpis jednocześnie spowodował znaczne zwiększenie zainteresowania szczepionką przeciw COVID-19 Nuvaxovid firmy Novavax Inc., firma postanowiła podjąć z Panem współpracę. Na początek za każdy wpis w mediach społecznościowych promujący szczepienia firma może zaoferować Panu jedynie 2000 dolarów, jednak kwota ta z czasem trwania współpracy będzie wzrastać. Z Pańskiej strony nie są wymagane żadne dodatkowe działania – wszelkie niezbędne informacje, w tym numer konta do wypłaty wynagrodzenia, zostały już pobrane z mikrochipa, który otrzymał Pan podczas pierwszego szczepienia przeciw COVID-19. Liczymy na owocną współpracę i dziękujemy za dotychczasowy i przyszły wkład w promowanie szczepień i przemysłu farmaceutycznego.

Na początek Novavax za każdy wpis promujący szczepienia będzie mi płacić 2000 dolarów. Od Pfizera, gdzie miałem dłuższy staż, za każdy wpis dostawałem 10 000 dolarów. Krótko mówiąc, będę musiał pisać 5 razy więcej, aby utrzymać zarobki na dotychczasowym poziomie. Nie pozostaje mi więc nic innego niż zabrać się do pisania.

Czy wszystko to, co napisałem powyżej, to prawda? Odpowiedź na to pytanie tkwi w dacie publikacji tego postu.

Kieszonkowy głośnik Bluetooth z Action za 20 złotych – minirecenzja Pulsar Fabric Pocket

Przez dwa lata w moim warsztacie terapii zajęciowej trwał cykl konkursów fotograficznych, których motywem były poszczególne pory roku. W każdym konkursie trzech zwycięzców oraz dwie osoby wyróżnione otrzymywały w nagrodę jakieś gadżety. Ja również parę razy załapałem się na taką nagrodę, a jedną z nich jest głośnik, o którym dziś mowa.

Głośnik Bluetooth Pulsar Fabric Pocket
Fot. Pepper.pl

Pulsar Fabric Pocket to niewielki chiński głośniczek Bluetooth, który zmieści się w kieszeni. Jakiś czas temu był dostępny w ofercie sklepów Action w cenie 19,99 zł. Obecnie można go znaleźć choćby na Allegro, gdzie jego cena jest niestety zwykle dwukrotnie wyższa. Jeśli chodzi o jakość dźwięku, ten głośnik za 20 złotych gra jak… głośnik za 20 złotych – żadnych części ciała nie urywa, ale jednocześnie nie powoduje krwotoku z przewodu słuchowego. Jeśli lubisz dudnienie basami, to nie jest głośnik dla Ciebie – tutaj basów praktycznie nie ma. Wypada też wspomnieć, że głośnik wcale nie zajmuje całej powierzchni przedniej krawędzi urządzenia. Ma mniej więcej połowę jej wielkości i jest usytuowany w rogu – ot taka mała machlojka chińskiego producenta.

Do ładowania głośnik nie wykorzystuje portu MicroUSB, tylko bardziej współczesne USB typu C, za co należy się duży plus, bo w przypadku chińskich sprzętów z tym bywa różnie. Oczywiście port ten służy wyłącznie do ładowania głośnika, a próba podłączenia nośnika USB z muzyką nic nie da. Urządzenie jest za to wyposażone w wejście Jack, dzięki któremu możliwe jest podłączenie do źródła dźwięku w sposób przewodowy. Jakość wykonania jest dobra, ale o żadnej wodoodporności nie ma mowy – taplanie się w wodzie z tym głośnikiem nie będzie dobrym pomysłem. Producent deklaruje 8 godzin grania przy 70-procentowym poziomie głośności. Nie sprawdzałem tego dokładnie, ale przy rozsądnym poziomie głośności bez problemu będzie grać przez kilka godzin. Znajdująca się na jednym z rogów pętelka umożliwia przymocowanie głośnika przy użyciu karabińczyka albo jakiegoś sznurka do ubrania, plecaka albo czegokolwiek innego. Ze względu na zaokrągloną budowę głośnika nie da się położyć na bocznej krawędzi, o ile go o coś nie oprzemy.

Ogólnie jest to całkiem niezły głośnik. Nie gra na poziomie kosztujących setki złotych sprzętów JBL, ale mój warsztat terapii zajęciowej nie dysponuje takim budżetem, aby rozdawać w konkursach drogą elektronikę. Taki tani gadżecik jest jednak niezłym pomysłem na prezent albo nagrodę w takich konkursach jak wspomniane przeze mnie konkursy fotograficzne.

Co warto wiedzieć o szczepieniach przeciw grypie w sezonie 2023/2024

Na wszelki wypadek zacznę od tego, że ten post nie jest sponsorowany przez żaden koncern farmaceutyczny. Wbrew obiegowej opinii Big Pharma nie ma wyznaczonego specjalnego budżetu na nagradzanie milionów losowych użytkowników Internetu za wychwalanie szczepień.

Do tej pory zaniedbywałem coroczne szczepienia przeciw grypie, ale w tym roku to się zmieniło, mimo że na grypę nie choruję. Postanowiłem więc skorzystać z okazji i napisać trochę o szczepieniach przeciw grypie w tym sezonie chorobowym. Na początek wspomnę, że samo szczepienie nie bolało, a po szczepieniu ręka bolała mnie bardzo delikatnie – mniej niż po szczepieniu przeciw COVID-19, choć i wtedy ból był łagodny. Poważnych NOP-ów nie było – nie umarłem, nie zmieniłem się w cyborga (tak, ci ludzie naprawdę w to wierzą, a przynajmniej wierzyli w przeszłości), a mój autyzm nie dostał autyzmu. Głównym źródłem poniższych informacji jest strona szczepienia.pzh.gov.pl.

W Polsce coroczne szczepienia przeciw grypie zalecane są wszystkim od 6. miesiąca życia, o ile nie stwierdzono u nich przeciwwskazań do szczepienia. Bezpłatnie przeciw grypie mogą zaszczepić się:

  • dzieci w wieku od 6 miesięcy do osiągnięcia pełnoletności,
  • osoby starsze w wieku od 65 lat,
  • kobiety w ciąży.

Pozostałym osobom przysługuje 50-procentowa refundacja – ja za swoje szczepienie zapłaciłem około 25 złotych.

Skuteczność szczepionek przeciw grypie ocenia się na poziomie od 40 do 70%. Wydaje się to niewiele, ale i tak jest to lepszy wynik niż w przypadku niezaszczepienia się, którego skuteczność wynosi 0%.

W bieżącym sezonie grypowym stosowane są szczepionki wstrzykiwane Vaxigrip Tetra, Influvac Tetra i Efluelda (ta ostatnia ma zwiększoną zawartość antygenów i jest przeznaczona dla osób starszych) oraz donosowa Fluenz Tetra. Szczepionki przeciw grypie są wydawane na receptę, a zaszczepić się można w przychodni albo w aptece. Ja zaszczepiłem się w aptece od razu po kupieniu szczepionki – w ten sposób nie trzeba zawracać sobie głowy samodzielnym przechowywaniem szczepionki, którą powinno trzymać się w lodówce. Mapa punktów szczepień przeciw grypie jest dostępna na stronie pacjent.gov.pl/aktualnosc/zaszczep-sie-na-grype.

I jeszcze jedno na koniec: nie, od szczepionki przeciw grypie nie można zachorować na grypę, ponieważ nie zawiera żywego wirusa, tylko inaktywowanego („martwego”) lub jego białka. U niektórych mogą jednak wystąpić objawy grypopodobne – jest to znak, że układ odpornościowy reaguje na szczepionkę.

Fragment skeczu „Martwa papuga” Monty Pythona. Mężczyzna trzyma klatkę, z której wystaje głowa martwej papugi. Na górze napis „Uważasz, że zachorowałeś na grypę przez szczepionkę przeciw grypie?”. Na dole napis „To nie jest możliwe, ponieważ ta szczepionka jest tak martwa, jak ta papuga”.
Piękne upierzenie.
Źródło: skecz „Martwa papuga” Monty Pythona

This Is Internet przeszedł Wielki Reset!

Witam po ponad rocznej przerwie. Mogliście pewnie zauważyć, że blog wygląda teraz zupełnie inaczej. I słusznie, bo postanowiłem przeprowadzić gruntowny remont, a wręcz ponownie zbudować blog od zera. Oto niektóre nowości i zmiany:

  • Poprawiona dostępność dla osób z niepełnosprawnościami – większość zdjęć ma dodany tekst alternatywny, który opisuje zawartość zdjęcia, co jest ważne dla osób niewidomych i niedowidzących. Dodałem również proste narzędzie, które umożliwia między innymi zmianę rozmiaru czcionki i kontrastu. Aby je otworzyć, wystarczy kliknąć niebieską ikonkę po lewej stronie. Jeśli chodzi o standardy, raczej nie jest idealnie, ale lepsze to niż nic.
  • Od czasu powstania bloga wprowadzono RODO. Dodałem więc politykę prywatności.
  • Darowizny obsługiwane są teraz przez buycoffee.to. W przeciwieństwie do YetiPay buycoffee.to niczego nie komplikuje wymagając założenia konta i doładowania wirtualnego portfela – wystarczy zapłacić Blikiem lub przelewem internetowym. Darowizny wciąż są całkowicie dobrowolne i takie pozostaną – cała zawartość bloga zawsze będzie dostępna za darmo i bez reklam.
  • Galerie zdjęć korzystają teraz z funkcji wbudowanej w WordPressa zamiast z zewnętrznych wtyczek galerii, które parę razy przeciążyły mi serwer.
  • Multimedia są teraz zorganizowane trochę ładniej i nie są porozrzucane w folderach według roku i miesiąca tak jak to domyślnie robi WordPress. Niestety WordPress nie umożliwia tworzenia własnej struktury folderów przy dodawaniu multimediów, więc musiałem użyć do tego zewnętrznej wtyczki.
  • Blog jest teraz nieco mniej zaśmiecony – wywaliłem niepotrzebne i nieaktualne podstrony i widżety z paska bocznego.

Zastanawiałem się nad pozostawieniem poprzedniej formy bloga w zarchiwizowanej formie, ale ostatecznie zdecydowałem się na obecną formę. Istniejące linki do wpisów powinny wciąż działać. Zmiany w starszych wpisach są bardzo minimalne (poprawiłem głównie parę literówek), więc część linków prowadzących poza blog prawdopodobnie będzie martwa.

No, to tyle. Mam nadzieję, że te zmiany zachęcą mnie do częstszego dodawania wpisów, ale nie chcę niczego obiecywać. Dziś jest Wszystkich Świętych, więc powinniśmy odwiedzić naszych zmarłych krewnych i znajomych. Należy spodziewać się również spodziewać mocno wzmożonego ruchu na drogach. Uważajcie na siebie.