Ostatni wpis na blogu dodałem wieki temu, więc pora wreszcie coś napisać. Wczoraj Apple zaprezentowało swoje najnowsze rewolucyjne produkty. Oczywiście internetowe przecieki się potwierdziły. Zatem co nowego?
Apple Watch Series 4, który przyniósł rewolucję w postaci większego ekranu. Fajnym dodatkiem jest jednak elektroda umożliwiająca wykonywanie EKG. Nowy Apple Watch potrafi też ostrzegać o nienormalnej pracy serca. Przydatna rzecz.
Najważniejszy punkt programu, czyli nowe iPhone’y: iPhone XS i XS Max (ten drugi to powiększona wersja tego pierwszego). Są to najbardziej zaawansowane iPhone’y jakie stworzyło Apple – przynajmniej do przyszłego roku gdy Apple stworzy jeszcze bardziej zaawansowane iPhone’y. Nowości w nowych iPhone’ach to wyższy stopień wodoodporności (IP68 zamiast IP67), lepsze podzespoły, lepsze aparaty i kolejna innowacja w postaci Dual SIM. Nudy. No i doszła opcja 512 GB. Za to ulepszone funkcje rozszerzonej rzeczywistości są naprawdę imponujące. Wcięcie na ekranie wciąż jest. Ceny na polskiej stronie Apple: od 4979 zł za iPhone’a XS i od 5479 zł za iPhone’a XS Max. Najdroższa wersja tego drugiego to koszt „tylko” 7219 zł.
Jest też trzeci iPhone. Jest to iPhone XR, czyli uboższa wersja wspomnianych wcześniej modeli – ma ekran LCD zamiast OLED-u, nie obsługuje 3D Touch i ma tylko jeden tylny aparat. Ma to być tańsza wersja iPhone’ów XS i XS Max. iPhone XR faktycznie jest od nich tańszy, ale niestety wciąż drogi – na polskiej stronie Apple ceny zaczynają się od 3729 zł.
No, to tyle. Ciekawe co Apple zaprezentuje w przyszłym roku. A tak poza tym, WordPress planuje wypuścić nowy edytor o nazwie Gutenberg. Jakoś mnie on nie przekonuje i na razie zostanę przy starym.
Od około półtora roku jestem właścicielem smartfona LG G5. Od tego czasu telefon ten zyskał dwóch następców – G6 i G7 ThinQ. Pomyślałem, że podzielę się kilkoma informacjami i wrażeniami z używania G5 przez ten czas. Oto one:
Szkło na ekranie jest dość cienkie i mocniejsze naciśnięcie powoduje powstawanie charakterystycznych fal.
LG G5 ma problem z powidokami, czyli słabo widocznymi fragmentami obrazu, które były wyświetlane na ekranie kilka minut wcześniej. Nie przeszkadza to w korzystaniu z telefonu, ale troszeczkę irytuje. Problem widać na tym filmie (zwróćcie uwagę na pozostałości po pasku stanu i przyciskach nawigacyjnych). Na szczęście jednym ze sposobów na obejście tego problemu jest zainstalowanie aplikacji Night Screen i ustawienie w niej jasności na około 80%.
Czas działania na baterii mógłby być lepszy. Gdy używam tego telefonu nieco bardziej intensywnie, czasami muszę podłączać go do ładowarki w trakcie dnia.
Telefon potrafi się dość konkretnie nagrzać.
GPS nie jest idealny i potrzebuje około minuty albo dwóch aby ustalić naszą dokładną pozycję.
Wygląda na to, że w Polsce G5 nie dostanie aktualizacji do Androida Oreo, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Zapytałem o to na polskiej stronie LG na Facebooku i dostałem następującą odpowiedź:
Aparat w LG G5 jest bardzo dobry, ale raczej przegrywa z aparatami w najnowszych flagowych Samsungach. Szerokokątny aparat to świetna sprawa, choć zdjęcia nim wykonane są trochę mniej szczegółowe niż te zrobione głównym aparatem. Trochę brakuje trybu manualnego dla filmów, który można znaleźć w G6 i G7 ThinQ.
System działa sprawnie. Jedynie przy szybkim wciskaniu przycisku „wstecz” potrafi przyciąć.
32 GB wbudowanej pamięci niektórym może nie wystarczyć. Na szczęście LG G5 obsługuje karty MicroSD o pojemności do 2 TB.
Czytnik linii papilarnych jest celny, choć czasem trzeba powtarzać skany. Sporadycznie zdarza mu się nie rozpoznać palca pięć razy z rzędu, przez co trzeba odblokowywać telefon wpisując hasło. Z szybkością mogłoby być lepiej, bo odblokowanie telefonu odciskiem palca trwa około pół sekundy, a czasami ten czas dochodzi nawet do sekundy.
Czy warto kupić LG G5 w 2018 roku? Być może, ale jego następca (LG G6) od czasu premiery bardzo mocno staniał i można dostać nowy egzemplarz za mniej niż 1500 zł. Sami zdecydujcie.
Od 15 do 17 czerwca obchodzimy Dni Kwidzyna, czyli coroczną imprezę masową odbywającą się na stadionie miejskim w naszym mieście. Atrakcji tam nie brakuje – koncerty, jedzenie, sklepy z balonikami i zabawkami (znalazły się nawet pikselowe miecze z Minecrafta, oczywiście typu „made in China”, a nie te oficjalne), miejsca zabaw dla dzieci, lunapark… Program tegorocznej imprezy znajdziecie na stronie mojego miasta jeśli jesteście ciekawi. Wczoraj się tam wybrałem i zrobiłem trochę fotek, które możecie obejrzeć poniżej.
Przy okazji wypróbowałem tam swojego skilla strzeleckiego przy stoisku gdzie strzela się z wiatrówki do tarczy i dostaje za to nagrody. Cena jest tam trochę kosmiczna, bo aż 15 zł za trzy strzały. Po przeliczeniu używając bardzo zaawansowanej matematyki daje nam to 5 zł za strzał. Nawet normalne strzelnice na których strzela się z prawdziwej broni palnej do której naboje są droższe niż śrut do wiatrówki liczą sobie mniej za jeden strzał (oczywiście w zależności od rodzaju amunicji). Tak czy owak, chyba mi nieźle poszło.
Pierwszy strzał (ten w szóstkę) był trochę mniej udany, bo wykorzystałem go aby „wyczuć” wiatrówkę. W przeciwieństwie do mojego chińskiego złomu ta wiatrówka wydawała się porządna – miała światłowodowe przyrządy celownicze i nawet nie najgorszego kopa. Na pewno mógłbym poprawić swój wynik, ale płacąc 15 zł za każdą próbę raczej nie warto. Moja nagroda była warta raczej mniej niż 15 zł, ale przynajmniej mogłem sobie trochę postrzelać.
Odkąd zacząłem pomagać przy stronie internetowej mojego miasta, jestem nieco bardziej zorientowany co się u nas dzieje, więc zawsze jest to jakiś plus. W ogóle jest to układ „win-win” – Urząd Miasta ma dodatkową parę rąk do pracy, mój warsztat terapii zajęciowej dostaje kasę od Urzędu Miasta, a ja mam coś do roboty. Wszyscy zadowoleni. 🙂
Internet jest przydatny, ale jego dużą wadą jest fakt, że wystarczy wpisać prostę frazę w Google aby dostać się do pornografii. To jest szczególnie ważne jeśli mamy dzieci. Na szczęście istnieje prosty i darmowy sposób aby uniemożliwić dostęp do stron pornograficznych – zmiana serwera DNS na taki, który blokuje nieodpowiednie strony. Jednym z takich serwerów jest OpenDNS FamilyShield, który blokuje dużo znanych i tych mniej znanych stron, choć istnieją inne serwery. Adresy IP tego serwera to 208.67.222.123 i 208.67.220.123. Najlepiej serwer DNS zmienić z poziomu routera aby ochronić wszystkie komputery w domu. Nie podaję tu instrukcji jak zmienić serwer DNS, bo proces ten różni się w zależności od systemu operacyjnego i urządzenia, ale łatwo znaleźć niezbędne informacje w Internecie. Uwaga dla użytkowników Liveboksa: router ten nie pozwala na zmianę serwera DNS, co oznacza konieczność zmiany serwera z poziomu komputera.
Od 26 do 28 kwietnia byłem na wycieczce w Pradze ze swoim warsztatem terapii zajęciowej i WTZ w Dzierzgoniu. Trochę późno piszę ten post, bo w międzyczasie zdążyłem jeszcze ponownie pojechać do Krynicy Morskiej. Nie ma sensu pisać drugiego postu na ten temat, bo musiałbym skopiować i wkleić większość poprzedniego. Podzielę się za to szybkimi faktami:
Byłem w innym pokoju niż w zeszłym roku, ale pokój był niemal identyczny – łącznie z łazienką dla krasnoludów.
Pogoda była zdecydowanie lepsza niż poprzednio. Popsuła się dopiero gdy byliśmy gdzieś przed Malborkiem w drodze do domu.
Było ognisko i dyskoteka. Na ognisku pomogłem znieść i wnieść koleżankę, która porusza się na wózku inwalidzkim, bo nie było tam żadnego podjazdu – tylko schody.
Ogólnie wyjazd był udany, ale wróćmy do Pragi.
Dzień pierwszy: nocleg w Kudowie-Zdroju
Pierwszy dzień wycieczki nie był szczególnie ekscytujący. Rano wyruszyliśmy z Kwidzyna. Podróż minęła mi całkiem szybko. Gdzieś tak późnym popołudniem dotarliśmy do Kudowy-Zdroju – takiego miasta uzdrowiskowego tuż przy granicy z Czechami. Tam naszym miejscem zakwaterowania był hotel Gwarek. Wystrój tego hotelu przypomina czasy PRL-u, a sam hotel jest całkiem w porządku – ma windy (takie typowo blokowe, znane jako dźwigi osobowe), przyzwoite pokoje i Wi-Fi. Dużo się nie działo – zjedliśmy obiadokolację, poszliśmy na spacer do Parku Zdrojowego (na pijalnię niestety się nie załapaliśmy, bo była już zamknięta) i poszliśmy spać.
Zmodyfikowany znak drogowy przy ul. 1 Maja.
Dzień drugi: Praga
Po śniadanku przekroczyliśmy czeską granicę i po kilku godzinach dotarliśmy do Pragi. I tu na wstępie trochę ponarzekam. Prowadzili nas jak w przedszkolu – parami. Rozumiem, osoby niepełnosprawne, ale troszeczkę mnie to irytowało. Do tego ciągłe rozkazy typu „stój” i „idź”, brak możliwości zrobienia zdjęć ze względu na ciągły ruch i wszyscy byliśmy w jednej dużej grupie, bo podzielenie wycieczki na mniejsze i łatwiejsze do opanowania grupy najwyraźniej jest zbyt nudne. Dobra, do rzeczy.
Tego dnia zwiedzaliśmy Hradczany. Tam po podziwianiu widoków udaliśmy się do zamku królewskiego obejrzeć Złotą Bramę i Katedrę św. Wita. A ponieważ mam paszport Polsatu legitymację rencisty, załapałem się na darmowy bilet. Mieliśmy zobaczyć Fontanny Krzyżykowe, ale podobno jacyś „inteligenci” nalali tam płynu do mycia naczyń albo czegoś podobnego i fontanny były nieczynne, bo trzeba to posprzątać. Zwiedziliśmy też Złotą Uliczkę i zrobiliśmy sobie przerwę w kawiarni przy Pałacu Lobkowicza. Następnie w pośpiechu przeszliśmy przez park przy Pałacu Wallensteina, bo niedługo mieli zamykać. No cóż. Ostatnim punktem tego dnia był Most Karola.
Widok na Wełtawę z Mostu Karola.
Po dniu pełnym zwiedzania trzeba było gdzieś przenocować. Pewnie myślicie, że nocowaliśmy w hotelu Jasmin, tak jak planowaliśmy. A guzik! Nocowaliśmy w jakimś akademiku o nazwie Wolha! To był jakiś kiepski żart – bałagan przy przydzielaniu pokoi, jedna łazienka na dwa pokoje, a na obiadokolację takie sobie purée z kurczakiem i Kofolą do popicia. Kofola to taka popularna w Czechach cola. Mimo że da się wypić, smak mi niezbyt odpowiada (chyba anyż mi nie smakuje) i raczej zostanę przy Coca-Coli i Pepsi. Z drugiej strony, pokoje nie były złe i była winda. Dało się przenocować.
Dzień trzeci: Pragi ciąg dalszy i powrót do Polski
Śniadanie było nieco lepsze niż obiadokolacja, chociaż chleb smakował trochę dziwnie. Po opuszczeniu wątpliwej jakości miejsca noclegu udaliśmy się na godzinny rejs po Wełtawie. Po tym udaliśmy się do centrum Pragi, gdzie mieliśmy trochę czasu wolnego. Podczas zakupów korzystaliśmy trochę z mojej karty płatniczej, bo bank nie obciążał mnie opłatami za transakcje za granicą. Po wszystkim opuściliśmy Pragę i pojechaliśmy do Skalnego Miasta (o, tutaj). Były tu już napisy po polsku i można było nawet płacić złotówkami w lokalnych sklepikach. Niestety był to już koniec zabawy w Czechach i pojechaliśmy do Polski. Tam w godzinach wieczornych ponownie odwiedziliśmy hotel Gwarek, ale tylko po to aby zjeść obiadokolację, po której ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Dżinn w centrum Pragi.
Dzień czwarty: podróż do domu
Nie było kolejnego noclegu – noc spędziliśmy jadąc do domu. Ponieważ kierowcy o szóstej rano kończyli pracę i musieli sobie zrobić 9-godzinną przerwę, jechaliśmy autostradami i zatrzymaliśmy się tylko parę razy. Do domu dotarliśmy około czwartej rano.
Końcowe wrażenia: wycieczka na plus, organizacja na minus. Mimo niedociągnięć warto było odwiedzić kolejny kraj. Jeśli planujecie jakiś wypad do Pragi, to zachęcam, bo warto.
Noc z czwartku na piątek spędzimy jeszcze w Polskie w Kudowie-Zdroju, po czym rano udamy się już do Czech. Tam – o ile dobrze się orientuję – będziemy nocować w hotelu Jasmin. W nocy z soboty na niedzielę wrócimy do domu już bez noclegu (w liceum jechałem do Celle w nocy, więc nie będzie to dla mnie nowe doświadczenie). Co ciekawe, wyjazd ten nie cieszył się zbyt dużym zainteresowaniem, dzięki czemu na wycieczkę załapało się jeszcze parę osób z mojej rodziny. I dobrze, bo bardzo ułatwi mi to przetrwanie. Z łącznością ze światem nie powinno być źle, bo w hotelu w Pradze podobno jest darmowe Wi-Fi, a w razie czego mam jeszcze prawie 2 GB do wykorzystania w roamingu w UE. Jeśli nie przyjdzie mi do głowy oglądać filmów na YouTube w Full HD, te 2 GB powinny mi wystarczyć. Oczywiście będę się odzywał na mediach społecznościowych.
Po powrocie do Polski będę miał wolne od 1 do 4 maja, ale zorganizowałem sobie jeszcze ekstra dzień wolny w poniedziałek (30 kwietnia), więc będę miał cały tydzień na odpoczynek. Jeszcze nie wiem co będę robić w majówkę, ale chętnie wyskoczyłbym gdzieś poza miasto.
Teraz druga sprawa, czyli dwa interesujące wydarzenia w Kwidzynie z minionego weekendu.
Otwarcie sezonu motocyklowego
Sobota była ciekawym dniem dla fanów dwóch kółek ze względu na paradę motocyklistów, która powstała dzięki lokalnej grupie o nazwie Motoświry. Można było tam zobaczyć co najmniej setkę (jeśli nie więcej) różnego rodzaju motocykli. Impreza rozpoczęła się na Placu Jana Pawła II i przeniosła się na Tereny Rekreacyjno-Wypoczynkowe Miłosna troszeczkę przy tym korkując miasto. Tutaj znajdziecie fotki, które trafiły na facebookową stronę mojego miasta, a poniżej zdjęcia zrobione przeze mnie.
W niedzielę z kolei odbyła się impreza plenerowo-edukacyjna dotycząca autyzmu pod tytułem „Razem dla Autyzmu”. Można było tam coś zjeść, pobawić się, obejrzeć wóz strażacki i radiowóz Straży Miejskiej, a przede wszystkim dowiedzieć się więcej o autyzmie. Poniżej znajdziecie kilka zdjęć wykonanych przeze mnie, a jeszcze więcej zdjęć można znaleźć tutaj.
Postanowiłem otworzyć się na zagraniczną publikę i utworzyłem angielską wersję bloga razem z angielskimi kontami w serwisach społecznościowych. Zauważyliście pewnie, że po raz kolejny uległa zmianie szata graficzna bloga. Cóż, potrzebowałem zawsze widocznego paska bocznego, a ten styl też według mnie jest niezły. W każdym razie, aby uzyskać dostęp do angielskiej wersji bloga, wystarczy wybrać język po prawej stronie lub przejść do adresu https://thisisinternet.pl/en. Ponieważ blog jest teraz nastawiony na dwie grupy odbiorców – polską i zagraniczną – zawartość między obydwoma językami będzie się nieco różnić, ale niektóre posty będą dostępne w obydwu językach. No, to miłego czytania.
Widok z hotelu. Zdjęcie zrobione następnego dnia po przyjeździe.
Od mojego wyjazdu do Zakopanego na początku stycznia minęło już trochę czasu, więc wypadałoby napisać jakąś relację. No to do roboty.
Dzień pierwszy
Wycieczka odbyła się dwoma autokarami. Na początku miałem pewne obawy, bo organizacja wycieczki pozostawiała trochę do życzenia (np. „autokar z toaletą” gdzie toaleta była nieczynna), ale nie piszę tego postu żeby jeździć po organizatorach. Razem z postojami i przerwą na posiłek w Oberży Złoty Młyn w okolicach Łodzi podróż z Kwidzyna do Zakopanego trwała jakieś 10 godzin. Praktycznie cały dzień zleciał na podróż – było ciemno gdy ruszaliśmy i znowu ciemno gdy dotarliśmy na miejsce. Tu dodam tylko, że drogi do Zakopanego są beznadziejne.
Naszą kwaterą był hotel Geovita. Nie jest to zły hotel, ale trafił mi się pokój z telewizorem kineskopowym, przez co oglądanie filmów z dysku przenośnego odpadło. Jako że w pokoju obok gdzie mieszkał mój wujek i na zdjęciach na stronie hotelu są bardziej współczesne telewizory, trochę się zawiodłem. Dodatkowo położenie hotelu jest dość nieprzyjazne, bo aby się tam dostać, trzeba iść pod dość stroną górę. W każdym razie pierwszego dnia nie pozostało nam nic innego jak zjeść obiadokolację i pójść spać.
Dzień drugi
Kaplica Najświętszego Serca Jezusa w Jaszczurówce.
Po śniadaniu pojechaliśmy do Jaszczurówki zwiedzić Kaplicę Najświętszego Serca Jezusa. Przynajmniej coś się działo, bo jeden z autokarów miał problem z opuszczeniem parkingu z powodu śliskiej nawierzchni. Trzeba było uciekać się do pchania i podkładania gałęzi z drzew pod koła, ale obyło się bez konieczności wzywania pomocy drogowej. Kolejnym punktem wycieczki było Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach, gdzie tym razem nic ciekawego się nie działo. Pojechaliśmy też na Wielką Krokiew, gdzie miałem przyjemność doświadczyć mrożącej krew w żyłach jazdy wyciągiem krzesełkowym. Następne były baseny termalne w Szaflarach, ale sobie odpuściłem. Możecie nazwać mnie wariatem, ale jakoś nie odpowiada mi siedzenie w ciepłej wodzie na mrozie. Dzień zakończyliśmy obiadokolacją z orkiestrą w Karczmie Holny. O tym powiem tylko tyle, że góralska kuchnia nie za bardzo mi odpowiada.
Dzień trzeci
Trzeci dzień był dniem wolnym podczas którego mogliśmy robić co chcieliśmy. Postanowiliśmy go wykorzystać na wizytę na Kasprowym Wierchu, więc udaliśmy się na stację kolei linowej w Kuźnicach. Żeby dostać się na Kasprowy Wierch, musieliśmy odstać kilka godzin w kolejce (bilety można było kupić w biletomacie i wejść szybciej, ale po co skoro kolejka jest ciekawsza?). Różni Janusze i Grażyny biznesu próbowali sprzedawać po zawyżonej cenie bilety z miejscem w kolejce z krótszym czasem oczekiwania. Do kasy dostaliśmy się prawie w ostatniej chwili, bo na 10 minut przed ostatnim wjazdem tego dnia.
Kolejka linowa nie jest aż tak straszna jak wyciąg krzesełkowy. Wagoniki mogą poruszać się z prędkością nawet 8 m/s (prawie 29 km/h), czyli dość szybko. Mniej więcej w połowie drogi znajduje się stacja pośrednia w której następuje przesiadka do drugiego wagonika. Wynika to z faktu, że trasa między stacjami skręca w lewo, a kolejka linowa może poruszać się jedynie w linii prostej. A co mogę powiedzieć o Kasprowym Wierchu? Dużo śniegu i fajne widoki. Oczywiście nie brakowało narciarzy i snowboardzistów. Ciekawostką była możliwość kupienia pamiątek i zjedzenia czegoś ciepłego na wysokości prawie dwóch kilometrów nad poziomem morza, ale restauracja była tak zatłoczona, że nie miało to najmniejszego sensu. Warto jeszcze dodać, że do powrotu do Kuźnic też potrzebny jest bilet, więc ciekawe co ma zrobić osoba, która zgubi swój bilet nie mając pieniędzy na drugi. W każdym razie po wizycie na Kasprowym Wierchu poszliśmy coś zjeść, po czym wróciliśmy do hotelu.
Dzień czwarty
Na ten dzień były zaplanowane pewne rzeczy, ale my zrobiliśmy sobie kolejny dzień wolny. Poszliśmy zwiedzić Krupówki (słynny zakopiański deptak), po czym wjechaliśmy kolejką na Gubałówkę. Tam też kręcili się z droższymi biletami i miejscami w kolejce, ale nie wiadomo po co, bo czas oczekiwania w kolejce do kasy był o wiele krótszy niż poprzedniego dnia. Widoki z Gubałówki też są bardzo ciekawe. Jest tam kilka stoków narciarskich i dużo stoisk z pamiątkami. Po opuszczeniu Gubałówki wróciliśmy do hotelu, gdzie resztę dnia spędziłem odpoczywając. Potem pozostała już tylko obiadokolacja i ostatni już nocleg.
Ostatni dzień w Zakopanem to już tylko śniadanie i pakowanie. Po drodze do domu zawitaliśmy jeszcze w Wadowicach, gdzie wyposażyliśmy się w papieskie kremówki i ponownie w Oberży Złoty Młyn. Z uwagi na niedzielę droga nie była zbyt zatłoczona. Do domu dotarliśmy w godzinach wieczornych.
Bazylika Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny w Wadowicach.
Ogólnie sądzę, że to był udany wyjazd. Z początku miałem obawy z powodu problemów z organizacją, ale wszystko się dobrze skończyło. Zakopane to całkiem fajne miejsce na wypoczynek i warto je odwiedzić – polecam zwłaszcza Kasprowy Wierch.
Pora na ostatni wpis w tym roku! Dziś na szybko zrecenzuję co mi w tym roku przyniósł Mikołaj. Właściwie to tylko jeden z tych prezentów dostałem od Mikołaja, a pozostałe sprawiłem sobie sam. Zaczynamy.
Bo miejsca na dane nigdy za dużo. Ciekawym dodatkiem jest dioda, która świeci na biało po podłączeniu dysku do portu USB 2.0 lub na niebiesko po podłączeniu do portu USB 3.0. Rzeczywista pojemność wynosi 931 GB. Dysk bez problemu osiąga i utrzymuje prędkości zapisu powyżej 100 MB/s. Domyślnie jest sformatowany w systemie NTFS. Mój telewizor bez problemu odtwarza filmy zapisane na tym dysku, ale ze smartfonem dysk już nie chce współpracować (po podłączeniu dysku smartfon informuje, że dysk należy najpierw sformatować, więc chyba Android nie lubi się z systemem NTFS). Dołączony kabel jest trochę sztywny, ale na razie nie przeszkadza mi jego długość, choć poprosiłem Mikołaja jeszcze o dłuższy kabel.
Porada: aby dysk zaczął pracować z urządzeniami z Androidem, przeformatuj go do formatu exFAT.
O tym powerbanku pisałem już nieco w poście niżej, ale powtórzę: 20 000 mAh, dwa wyjścia 2,1 A, wyświetlacz i latarka. Powerbank od ADATA jest dość masywny (ale wciąż przenośny) i troszeczkę waży, ale te 20 000 mAh musiało gdzieś się zmieścić. Na minus zaliczyłbym kiepskie kąty widzenia wyświetlacza. Esteci powinni jeszcze wiedzieć, że obudowa może się z czasem porysować.
Na koniec coś co bardzo przyda się każdemu gadżeciarzowi, czyli ładowarka USB. Można do niej podłączyć aż 6 urządzeń. Dwa z wyjść (oznaczone kolorem pomarańczowym) korzystają z technologii Qualcomm Quick Charge 3.0, z czego ucieszą się posiadacze urządzeń obsługujących szybkie ładowanie. Pozostałe cztery wyjścia korzystają z autorskiej technologii AiPower. Maksymalne natężenie każdego z tych czterech wyjść wynosi 2,4 A. Dzięki technologii Qualcomm INOV ładowarka optymalnie dostosowuje parametry ładowania. Taka ładowarka przyda się na przykład w sytuacji kiedy wybierzemy się w podróż z kilkoma urządzeniami ładowanymi przez USB, a w naszym pokoju hotelowym jest tylko jedno wolne gniazdko elektryczne. Dla zmotoryzowanych Aukey oferuje też podobne do tej ładowarki samochodowe.
W Nowy Rok nie będę się nudził, bo wyjeżdżam na kilka dni do Zakopanego. Oznacza to, że będę miał wolne od warsztatu terapii zajęciowej trochę dłużej. Nigdy nie byłem na skrajnym południu Polski ani nie widziałem gór na żywo, więc chyba nie muszę mówić, że się cieszę z tego wyjazdu. Do Zakopanego jest oczywiście nieco dalej niż do Szczecina, ale tym razem jedziemy autokarem, więc się aż tak nie zmęczymy. Może nawet będzie tam więcej śniegu niż w moim rodzimym mieście. Oczywiście będę się dzielić wrażeniami na mediach społecznościowych.
A poza tym chciałbym Wam życzyć Wesołych Świąt, zdrowia, szczęścia, choinki przewracającej się pod naporem prezentów i aby przyszły rok był bardziej udany niż ten czy zeszły. Jeśli Rowan Atkinson umrze w 2018 roku, to nie wiem co zrobię. No, to do następnego razu.
Ta strona internetowa, tak samo jak zdecydowana większość innych, korzysta z ciasteczek (ang. cookies). Możesz użyć poniższych linków, aby je zaakceptować, odrzucić lub dowiedzieć się więcej.