Jeśli chodzi o niedziele handlowe, zarówno mnie jak i pewnie wielu z Was drażni lanie wody przez internetowe portale z wiadomościami – publikują artykuły o tytułach typu „Czy dziś jest niedziela handlowa?”, a odpowiedź na to pytanie umieszczają dopiero na przykład gdzieś w piątym akapicie. Ja odpowiem od razu – tak, dziś jest niedziela handlowa. W przyszłym tygodniu (22 grudnia) też.
Kategoria: Bez kategorii
Jak sprawić, aby klasyczne menu kontekstowe w Windowsie 11 otwierało się domyślnie
Nowe menu kontekstowe w Windowsie 11 (to, które otwiera się po kliknięciu prawym przyciskiem myszy) na pewno ma zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Osoby, które wolą stare menu, muszą wykonać aż dwa kliknięcia (pierwsze, aby otworzyć menu i drugie, aby wybrać opcję „Pokaż więcej opcji”). Na szczęście można w dość prosty sposób sprawić, aby klasyczne menu kontekstowe otwierało się od razu po jednym kliknięciu. Oto instrukcje:
- Otwórz wiersz polecenia (znajdź go w menu Start albo wciśnij Windows + R, wpisz lub wklej polecenie
cmd
i naciśnij Enter). - Wklej w wierszu polecenia komendę
reg add HKCU\Software\Classes\CLSID\{86ca1aa0-34aa-4e8b-a509-50c905bae2a2}\InprocServer32 /ve /d "" /f
i potwierdź, naciskając Enter. - Zrestartuj Eksploratora Windows – otwórz menedżera zadań kombinacją klawiszy Ctrl + Shift + Escape, znajdź na liście procesów pozycję Eksplorator Windows, kliknij ją prawym przyciskiem i wybierz opcję Uruchom ponownie.
I to wszystko – nie musisz już klikać dwa razy, aby otworzyć stare menu kontekstowe! Jeśli zechcesz cofnąć tę zmianę, możesz to równie łatwo zrobić, wklejając w wierszu polecenia komendę reg delete HKCU\SOFTWARE\Classes\CLSID\{86ca1aa0-34aa-4e8b-a509-50c905bae2a2} /f
.
14 października 2025 roku Microsoft kończy wsparcie Windowsa 10 – co dalej?
Jeśli korzystasz z komputera z zainstalowanym Windowsem 10, prawdopodobnie pewnego dnia zostałeś przywitany takim komunikatem:
Programy komputerowe mają swój cykl życia i prędzej czy później przychodzi moment, gdy producent kończy ich rozwój, a na miejsce starych programów przychodzą nowe. Tym razem nadszedł czas na Windowsa 10, którego wsparcie zakończy się 14 października 2025 roku, a więc już za mniej niż rok. Problem w tym, że Microsoft postanowił utrudnić nam życie wymyślając sobie dodatkowe wymagania dla Windowsa 11 – obsługę Secure Boot i Trusted Platform Module (TPM) 2.0 oraz konieczność korzystania z „kompatybilnego” procesora. Niestety tych wymagań może nie spełniać nawet 240 milionów komputerów, które najwyraźniej według Microsoftu powinny trafić na śmietnik – nawet jeśli mają raptem kilka lat. Mamy więc trzy grupy ludzi: ci, których komputer spełnia wymagania Windowsa 11 i chcą wykonać aktualizację lub już to zrobiły, ci, których komputer spełnia wymagania, ale z różnych powodów nie chcą wykonać aktualizacji oraz ci, których komputer nie spełnia wymagań Windowsa 11. Osoby należące do dwóch ostatnich grup mają do wyboru kilka możliwości, które wymieniłem poniżej. Jako ściągawka podczas pisania tego postu służył mi ten film Christophera Barnatta z kanału ExplainingComputers.
- Kontynuowanie korzystania z Windowsa 10 – system po 14 października 2025 roku nie przestanie nagle działać i wciąż będzie można z niego normalnie korzystać. Jeśli jednak zostanie odkryta jakaś poważna luka, która może zostać wykorzystana przez hakerów (na przykład możliwość zdalnego wykonania jakiegoś złośliwego kodu, który kradnie lub kasuje pliki), Microsoft nic z tym nie zrobi. I nie, program antywirusowy nie zastąpi aktualizacji systemu, ponieważ jego zadaniem jest ochrona przed złośliwymi plikami, a nie błędami w systemie. Producenci oprogramowania zazwyczaj przestają aktualizować swoje programy na niewspieranych już systemach operacyjnych (tak jak to miało miejsce choćby w przypadku Firefoksa, Chrome’a i Steama), więc korzystanie z tych programów też może stać się ryzykowne.
- Odłączenie komputera od Internetu – w ten sposób system nawet po zakończeniu wsparcia będzie chroniony przed zagrożeniami z zewnątrz, ale oczywiście nie przed nami samymi. Choć to wyjście nie jest aż tak głupie, jak się wydaje, bo ma pewne zastosowania, raczej nie będzie odpowiednim wyborem dla większości osób.
- Skorzystanie z programu rozszerzonych aktualizacji zabezpieczeń (Extended Security Updates/ESU) – jest to płatny program, w ramach którego aktualizacje zabezpieczeń dla Windowsa 10 będą oferowane jeszcze przez 3 kolejne lata. Dotychczas taki program był dostępny tylko dla firm, ale teraz mogą z niego skorzystać również użytkownicy domowi i placówki edukacyjne. Jest tylko taki problem, że co rok opłata za udział w programie ulega podwojeniu. Ceny za kolejne lata dla placówek edukacyjnych wynoszą 1, 2 i 4 dolary (w sumie 7 dolarów) za każde urządzenie, a dla firm 61, 122 i 244 dolary (w sumie 427 dolarów) za każde urządzenie. W dniu publikacji tego postu Microsoft nie ujawnił jeszcze cen dla użytkowników domowych, ale miejmy nadzieję, że będą one zbliżone bardziej do cen dla placówek edukacyjnych.
Aktualizacja (5 stycznia 2025 r.): Microsoft zapowiedział (informacja znajduje się pod koniec tekstu), że opłata za skorzystanie z programu rozszerzonych aktualizacji zabezpieczeń dla osób prywatnych będzie wynosić 30 dolarów, ale aktualizacje zabezpieczeń będą dostarczane tylko przez kolejny rok, a nie trzy, jak w przypadku firm i placówek edukacyjnych. - Instalowanie łatek innych firm – ciekawą usługą jest tutaj 0patch, która zamierza zapewniać łatki dla Windowsa 10 przez co najmniej 5 lat po zakończeniu wsparcia. 0patch działa na zasadzie „mikrołatek”, które wysyłają instrukcje do procesora, aby zastępować wrażliwe części kodu uruchomionych aplikacji i nie ruszają plików systemowych. Korzystanie z usługi kosztuje 29,95 € rocznie dla osób prywatnych i 34,95 € rocznie dla firm (uwaga: ceny te nie uwzględniają podatków, więc trzeba będzie dodać do nich choćby VAT). Jest też darmowa wersja, która oferuje tylko łatki typu zero-day, czyli takie chroniące przed błędami, które nie zostały jeszcze oficjalnie naprawione przez producenta i nie bardzo się nada do korzystania z Windowsa 10 po zakończeniu wsparcia przez Microsoft.
- Korzystanie z wersji Long-Term Servicing Channel (LTSC) – jest to wersja Windowsa, która ma dłuższy okres wsparcia (Windows 10 Enterprise LTSC 2021 na przykład będzie wspierany do 12 stycznia 2027 roku), ale nie są w niej dodawane ani zmieniane funkcje. Docelowo jest przeznaczona dla urządzeń odpowiedzialnych za bardzo konkretne zadania i niewymagających zmian w funkcjach – są to na przykład urządzenia medyczne, odpowiedzialne za kontrolowanie procesów produkcyjnych w przemyśle lub kierujące ruchem lotniczym albo tablice reklamowe. Nie jest to więc wersja specjalnie przeznaczona do typowego domowego zastosowania. Licencje na wersje LTSC są też droższe od licencji na „zwykłe” wersje Windowsa.
- Zastosowanie „sztuczki” umożliwiającej instalację Windowsa 11 na niewspieranych urządzeniach – „sztuczka” ta polega na dodaniu do rejestru wpisu, którego obecność powoduje ominięcie sprawdzania obecności TPM 2.0 (wciąż trzeba jednak mieć TPM w wersji co najmniej 1.2) i modelu procesora podczas instalacji Windowsa 11. Została opisana również na stronie Microsoftu i poprowadził po niej krok po kroku Christopher Barnatt z kanału ExplainingComputers. Windowsa 11 w taki sposób raczej powinno się instalować od zera – zaktualizowanie istniejącej instalacji Windowsa 10 jest możliwe, ale istnieje pewne ryzyko utraty danych i nie ma gwarancji, że zadziała. Choć Microsoft udostępnił wskazówki, jak zainstalować Windowsa 11 na niewspieranym sprzęcie, nie zaleca tego robić. Ja w ten sposób zainstalowałem od zera Windowsa 11 na komputerze kupionym w 2015 roku i działa bez problemów, ale na wszelki wypadek mówię, że robicie to na własne ryzyko. Ponadto taka nieoficjalna instalacja może być nie najlepszym wyborem dla firm, które muszą dbać o legalność swojego oprogramowania bardziej niż użytkownicy domowi.
- Zainstalowanie innego systemu operacyjnego – na przykład jakiejś dystrybucji Linuksa. Wiele z nich jest darmowych, szanuje prywatność użytkownika bardziej niż Windows i działa przyzwoicie nawet na starszych komputerach. Dobrym wyborem dla osób, które jeszcze nie miały do czynienia z Linuksem, może być na przykład Linux Mint albo Zorin OS. Wśród innych popularnych dystrybucji Linuksa można znaleźć między innymi Ubuntu, Debiana, Fedorę albo Manjaro. Większość dystrybucji Linuksa możemy wypróbować bez instalowania ich i często można je w dość prosty sposób zainstalować obok Windowsa, a przy uruchomieniu komputera będziemy mogli wybrać, który system chcemy uruchomić – w ten sposób możemy wypróbować różne dystrybucje i znaleźć taką, która nam najbardziej odpowiada oraz sprawdzić, czy Linux faktycznie się dla nas nadaje bez potrzeby pozbywania się Windowsa. Jeśli jednak koniecznie potrzebujemy programów, które współpracują jedynie z Windowsem, Linux niekoniecznie może być dla nas najlepszym wyborem, choć dzięki programom takim jak Wine możliwe jest uruchomienie niektórych windowsowych aplikacji w Linuksie, a część programów ma swoje linuksowe lub przeglądarkowe odpowiedniki. Inną alternatywą może być bardziej oparty na chmurze Chrome OS Flex lub jego pochodna FydeOS. Na obu systemach możliwe jest uruchamianie aplikacji linuksowych, a na FydeOS dodatkowo również aplikacji na Androida.
Jak widać, wybór możliwości jest całkiem spory i każdy powinien znaleźć coś, co mu pasuje. Osobiście niestety nie mogę niczego doradzić, bo każdy jest w innej sytuacji i ma inne potrzeby. Do 14 października 2025 roku zostało jeszcze trochę czasu, więc wciąż można to sobie na spokojnie przemyśleć.
Góra lodowa teorii spiskowych
Abbie Richards – edukatorka w zakresie dezinformacji – stworzyła infografikę grupującą teorie spiskowe od tych, które są prawdziwe do tych najbardziej absurdalnych i niebezpiecznych. Interaktywna wersja jej infografiki jest dostępna na stronie conspiracychart.com. Jakiś czas temu przetłumaczyłem tę infografikę na język polski, ale w innej formie – góry lodowej. Proszę bardzo:
A żeby ten wpis nie był taki krótki, zobaczymy sobie, co Abbie uwzględniła w swojej infografice. Elementy zostały podzielone na 5 kategorii od teorii spiskowych ugruntowanych w rzeczywistości do tych od rzeczywistości oderwanych. Opisywanie tych wszystkich teorii spiskowych zajęło mi dość sporo czasu, a WordPress ocenia czas czytania tego wpisu na 22 minuty, więc trochę tego będzie. Miłej lektury.
Czytaj dalejRecenzja smartwatcha TicWatch Pro 5
Tak na początek: to nie jest wpis sponsorowany – kupiłem ten sprzęt za własne pieniądze i przez najbliższy miesiąc będę jadł tylko to, co znajdę w koszu na śmieci lub w lesie. Spokojnie, żartuję – mam osobne konto oszczędnościowe, na które trafiają pieniądze na moje zachcianki.
Do tej pory styczność z urządzeniami ubieralnymi miałem za pośrednictwem opasek Xiaomi Mi Band – głównie do odbierania powiadomień z telefonu i sprawdzania godziny, a funkcje sportowe były funkcją drugorzędną. Teraz z jakiegoś powodu nabrałem ochoty na coś bardziej „smart”. Zastanawiałem się jeszcze nad Xiaomi Watch 2 Pro, ale użytkownicy narzekają na błędy w oprogramowaniu, więc zrezygnowałem i zdecydowałem się na zegarek, o którym dziś mowa.
TicWatch Pro 5 jest zegarkiem działającym pod kontrolą systemu Wear OS, który jest zmodyfikowanym pod urządzenia ubieralne wariantem Androida. Wear OS jest dość okrojony w porównaniu z Androidem zainstalowanym na smartfonach i tabletach, ale Chińczycy robią również smartwatche z pełnoprawnym Androidem – na przykład KOSPET OPTIMUS 2, który również mnie dość mocno interesuje. Zestaw składa się oczywiście z zegarka, paska silikonowego (już przyczepionego do zegarka), dodatkowego paska z ekoskóry (jeśli kupimy zestaw Elite Edition), kabla ładującego (trochę szkoda, że stykowego, a nie indukcyjnego) i papierów. Szerokość paska wynosi 24 milimetry, a jeśli nie odpowiadają nam paski dołączone do zestawu, możemy kupić sobie inne – na przykład stalowe albo nylonowe. Z prawej strony znajduje się obrotowa koronka do przewijania treści w pionie, będąca jednocześnie przyciskiem do otwierania listy aplikacji. Koronka jest trochę mniej praktycznym rozwiązaniem niż obrotowa ramka w smartwatchach Galaxy Watch Samsunga, ale spełnia swoje zadanie. Nad koronką znajdziemy przycisk, który po pojedynczym wciśnięciu wyświetla listę ostatnich aplikacji, a po przytrzymaniu umożliwia wyłączenie lub zrestartowanie smartwatcha. Urządzenie spełnia standard US-MIL-STD 810H i ma klasę wodoszczelności 5 ATM. Można z nim pływać (ma tryby sportowe do pływania, które bez wodoszczelności byłyby trochę bezużyteczne), ale nurkowanie (zwłaszcza na większe głębokości) może skończyć się dla niego przedwczesnym zakończeniem żywotu. Takie certyfikaty brzmią interesująco, ale podejrzewam, że jeśli się postaramy, to da się go rozwalić.
Zegarek jest napędzany procesorem Qualcomm Snapdragon W5+ 1. generacji i ma 2 GB RAM-u oraz 32 GB miejsca na dane, z czego dla użytkownika dostępne jest około 20. Nie ma natomiast dziury na kartę nano-SIM ani obsługi eSIM.
Jeśli chodzi o łączność i czujniki, jest bogato. Oprócz Bluetooth do łączności ze smartfonem i urządzeniami audio zegarek jest wyposażony w Wi-Fi, GPS oraz NFC – tak, tym zegarkiem można płacić zbliżeniowo przy użyciu Google Pay. Dodatkowo mamy kompas i barometr. Zegarek, tak jak większość smartwatchy, mierzy tętno, stres oraz nasycenie krwi tlenem, liczy kroki i śledzi sen. Trochę szkoda, że brakuje EKG i analizy składu ciała.
Wyświetlacz na przekątną 1,43 cala, rozdzielczość 466×466 pikseli i jest wykonany w technologii AMOLED. Jest więc Always On Display, ale TicWatch Pro 5 wyróżnia się bardzo ciekawą alternatywą – dodatkowym wyświetlaczem stosującym tę samą technologię co klasyczne zegarki cyfrowe, a więc pobierającym znacznie mniejsze ilości energii. Wyświetlacz ten pokazuje ikonki informujące o nieprzeczytanych powiadomieniach, aktywnym trybie sportowym i GPS-ie, datę, godzinę, dzień tygodnia, liczbę kroków, tętno, przybliżony poziom naładowania baterii (5 segmentów, z których każdy symbolizuje 20%) oraz ikonki informujące o włączonym Bluetooth i NFC. Kręcąc koronką można te informacje zmienić na samo tętno, spalone kalorie, nasycenie krwi tlenem i kompas (a właściwie azymut). Gdy aktywny jest tryb sportowy, pokazywane są informacje z nim związane i je również możemy wybierać obracając koronką. Dodatkowy wyświetlacz ma też podświetlenie – możemy wybrać jeden z 18 kolorów, a podczas ćwiczeń kolor podświetlenia może zmieniać się w zależności od progu tętna: jasnoniebieski (tętno spoczynkowe), jasnozielony (rozgrzewka), żółty (spalanie tłuszczu), pomarańczony (cardio), fioletowy (tętno anaerobowe) lub czerwony (niebezpiecznie wysokie tętno).
TicWatch Pro 5 działa na Wear OS w wersji 3.5, która bazuje na Androidzie 11. Użytkownicy skarżą się, że zegarek nie został jeszcze zaktualizowany do Wear OS 4 i nie wiadomo czy i kiedy Mobvoi wypuści aktualizację. Poprawki bezpieczeństwa są z 5 października 2023 roku, więc nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Tłumaczenie interfejsu na polski jest poprawne, ale da się znaleźć kilka błędów i nieprzetłumaczonych tekstów. Jeśli chodzi o liczbę aplikacji dostępnych na Wear OS, trochę się zawiodłem. Są na przykład tylko dwie przeglądarki internetowe (przeglądarka Samsunga oraz Mini Web Browser) i kilka menedżerów plików. Da się instalować pełnoprawne androidowe aplikacje z plików APK przy użyciu takich narzędzi jak Wear OS Tools albo aplikacji Easy Fire Tools, ale tak zainstalowane aplikacje nie zawsze działają, a ich obsługa na urządzeniu z okrągłym wyświetlaczem często jest utrudniona. Choć można przeglądać Internet i na przykład oglądać filmy na YouTube, nie jest to specjalnie wygodne, ale smartwatche raczej nie służą do takich rzeczy. Wpisywanie tekstu na niewielkiej klawiaturze ekranowej nie jest aż tak trudne, jak by się mogło wydawać, chociaż oczywiście trafianie w niewłaściwe litery będzie się zdarzać. Zauważyłem problemy z pobieraniem aplikacji z Google Play bezpośrednio na smartwatchu (komunikat „Coś poszło nie tak”), ale można to rozwiązać inicjując pobieranie w Google Play na smartfonie, tablecie lub komputerze. Na TicWatchu da się robić pewne rzeczy niezależnie od smartfona (na przykład przeglądać pliki i odtwarzać muzykę zapisaną w pamięci zegarka), ale powinien on bardziej pracować we współpracy ze smartfonem niż jako samodzielne urządzenie. Dużą zaletą jest wyświetlanie powiadomień ze smartfona w pełnej treści z obsługą polskich znaków i emoji podczas gdy „głupie” smartwatche i smartbandy zwykle wyświetlają tylko część powiadomienia, a z obsługą polskich znaków i emoji jest różnie. I tak, jest głośnik i mikrofon, więc przy użyciu tego smartwatcha można prowadzić rozmowy telefoniczne.
Pora na tryby sportowe, a tych jest sporo – naliczyłem w interfejsie 106 (albo 105, ponieważ jeden z trybów (Skip A) z jakiegoś powodu figuruje na liście dwa razy). Może będzie zaskoczenie, ale je również trochę testowałem. Urządzenia ubieralne bez GPS do śledzenia trasy zwykle posiłkują się GPS-em w smartfonie, ale ten zegarek w GPS jest wyposażony i rejestruje trasy samodzielnie. Oczywiście korzystanie z niego nieco zwiększa zużycie baterii. GPS w TicWatchu Pro 5 działa prawidłowo, czyli faktycznie rejestruje taką trasę, jaką przebyłem, i nie teleportuje mnie nagle o kilka kilometrów w losowym kierunku. Zegarek nie łapie sygnału GPS od razu, ale ja ruszam w drogę od razu przeklikując komunikaty i nie ma problemów. Można też chwilkę poczekać, aż złapie sygnał i z tym też nie ma problemu. Testowałem zegarek również w pływalni. Liczenie przepłyniętych długości basenu nie jest w stu procentach dokładne – zegarek może pokazywać prawidłowy wynik albo być o jedną lub dwie długości do tyłu. Pojawiają się również style pływania, z których w ogóle nie korzystałem. Może ja jakoś źle pływam albo basen nie ma dokładnie takiej długości, jaką wybrałem w menu. Mimo to lepiej niż gdyby zegarek w ogóle nie liczył przepłynięć (co zdarza się często na przykład w Mi Bandzie 5) albo podawał wynik kilkakrotnie większy niż w rzeczywistości, więc wyniki są dla mnie akceptowalne.
Z czasem działania na baterii również jest przyzwoicie. Należy jednak pamiętać, że smartwatche z Wear OS są bardziej prądożerne niż te mniej inteligentne smartwatche i smartbandy – Mi Banda 5 z wyłączonym całodobowym monitorowaniem aktywności byłem w stanie ładować co około 3 tygodnie, ale ładowanie TicWatcha co około 2 dni (również z wyłączonym całodobowym monitorowaniem aktywności) nie jest złym wynikiem. Ładowanie odbywa się całkiem szybko – producent zapewnia, że podłączenie do ładowarki na 30 minut umożliwia naładowanie baterii do poziomu 65%, zaś ładowanie jedynie przez 15 minut wystarczy na cały dzień pracy. Zegarek jest również wyposażony w „tryb podstawowy”, który korzysta tylko z dodatkowego energooszczędnego wyświetlacza i wyłącza wszystkie funkcje oprócz pokazywania daty i godziny, liczenia kroków, mierzenia tętna (tylko ręcznie), śledzenia snu i NFC. Według producenta TicWatch w tym trybie na jednym ładowaniu może działać nawet 30 dni.
Podsumowując, według mnie TicWatch Pro 5 jest jednym z lepszych dostępnych na rynku smartwatchy z Wear OS, choć należy pamiętać o braku gwarancji dostępności aktualizacji systemu i poprawek zabezpieczeń. Urządzenie nie jest również specjalnie tanie – gdy je kupowałem, różne sklepy z elektroniką wyceniały je na około 1400 złotych, ale mnie udało się je kupić za 100 złotych mniej. O ile nie przeszkadza Wam cena i nie zależy Wam na najnowszym oprogramowaniu, mogę ten zegarek śmiało polecić.
Aktualizacja (28 maja 2024 r.): w kwietniu Mobvoi szukało chętnych do testów beta Wear OS 4 dla TicWatcha Pro 5, więc jest szansa, że zegarek doczeka się aktualizacji.
Aktualizacja (24 września 2024 r.): TicWatch Pro 5 otrzymał wreszcie aktualizację do Wear OS 4. Zegarek poinformował mnie o dostępnej aktualizacji dziś rano. Pobranie i zainstalowanie aktualizacji wymaga podłączenia zegarka do ładowarki, co zrobiłem po południu, kiedy byłem już w domu.
Aktualizacja (6 stycznia 2024 r.): w grudniu zegarek otrzymał kolejną aktualizację, w ramach której dodano funkcję SOS (połączenie z numerem alarmowym (domyślnie 112 z możliwością zmiany na dowolny inny) i wybranymi kontaktami po szybkim pięciokrotnym wciśnięciu koronki), wykrywanie upadków oraz kolejne tryby sportowe (między innymi piłkę nożną, rugby i frisbee), poprawiono błędy i dodano łatki bezpieczeństwa z 1 listopada.
Zmiana sponsorującego koncernu farmaceutycznego – zamiast Pfizera będzie sponsorować mnie Novavax
Dziś tylko taka szybka informacja – trochę zmieniła się moja sytuacja finansowa. 26 grudnia pochwaliłem się w serwisie X (dawniej znanym jako Twitter, dopóki nie dobrał się do niego Elon Musk), że ostatnio przeciw COVID-19 nie zaszczepiłem się szczepionką Pfizera, tylko firmy Novavax:
Niestety ten wpis bardzo nie spodobał się Pfizerowi. Firma zareagowała błyskawicznie i jeszcze tego samego dnia dostałem takie pismo:
Na początek Novavax za każdy wpis promujący szczepienia będzie mi płacić 2000 dolarów. Od Pfizera, gdzie miałem dłuższy staż, za każdy wpis dostawałem 10 000 dolarów. Krótko mówiąc, będę musiał pisać 5 razy więcej, aby utrzymać zarobki na dotychczasowym poziomie. Nie pozostaje mi więc nic innego niż zabrać się do pisania.
Czy wszystko to, co napisałem powyżej, to prawda? Odpowiedź na to pytanie tkwi w dacie publikacji tego postu.
Kieszonkowy głośnik Bluetooth z Action za 20 złotych – minirecenzja Pulsar Fabric Pocket
Przez dwa lata w moim warsztacie terapii zajęciowej trwał cykl konkursów fotograficznych, których motywem były poszczególne pory roku. W każdym konkursie trzech zwycięzców oraz dwie osoby wyróżnione otrzymywały w nagrodę jakieś gadżety. Ja również parę razy załapałem się na taką nagrodę, a jedną z nich jest głośnik, o którym dziś mowa.
Pulsar Fabric Pocket to niewielki chiński głośniczek Bluetooth, który zmieści się w kieszeni. Jakiś czas temu był dostępny w ofercie sklepów Action w cenie 19,99 zł. Obecnie można go znaleźć choćby na Allegro, gdzie jego cena jest niestety zwykle dwukrotnie wyższa. Jeśli chodzi o jakość dźwięku, ten głośnik za 20 złotych gra jak… głośnik za 20 złotych – żadnych części ciała nie urywa, ale jednocześnie nie powoduje krwotoku z przewodu słuchowego. Jeśli lubisz dudnienie basami, to nie jest głośnik dla Ciebie – tutaj basów praktycznie nie ma. Wypada też wspomnieć, że głośnik wcale nie zajmuje całej powierzchni przedniej krawędzi urządzenia. Ma mniej więcej połowę jej wielkości i jest usytuowany w rogu – ot taka mała machlojka chińskiego producenta.
Do ładowania głośnik nie wykorzystuje portu MicroUSB, tylko bardziej współczesne USB typu C, za co należy się duży plus, bo w przypadku chińskich sprzętów z tym bywa różnie. Oczywiście port ten służy wyłącznie do ładowania głośnika, a próba podłączenia nośnika USB z muzyką nic nie da. Urządzenie jest za to wyposażone w wejście Jack, dzięki któremu możliwe jest podłączenie do źródła dźwięku w sposób przewodowy. Jakość wykonania jest dobra, ale o żadnej wodoodporności nie ma mowy – taplanie się w wodzie z tym głośnikiem nie będzie dobrym pomysłem. Producent deklaruje 8 godzin grania przy 70-procentowym poziomie głośności. Nie sprawdzałem tego dokładnie, ale przy rozsądnym poziomie głośności bez problemu będzie grać przez kilka godzin. Znajdująca się na jednym z rogów pętelka umożliwia przymocowanie głośnika przy użyciu karabińczyka albo jakiegoś sznurka do ubrania, plecaka albo czegokolwiek innego. Ze względu na zaokrągloną budowę głośnika nie da się położyć na bocznej krawędzi, o ile go o coś nie oprzemy.
Ogólnie jest to całkiem niezły głośnik. Nie gra na poziomie kosztujących setki złotych sprzętów JBL, ale mój warsztat terapii zajęciowej nie dysponuje takim budżetem, aby rozdawać w konkursach drogą elektronikę. Taki tani gadżecik jest jednak niezłym pomysłem na prezent albo nagrodę w takich konkursach jak wspomniane przeze mnie konkursy fotograficzne.
Co warto wiedzieć o szczepieniach przeciw grypie w sezonie 2023/2024
Na wszelki wypadek zacznę od tego, że ten post nie jest sponsorowany przez żaden koncern farmaceutyczny. Wbrew obiegowej opinii Big Pharma nie ma wyznaczonego specjalnego budżetu na nagradzanie milionów losowych użytkowników Internetu za wychwalanie szczepień.
Do tej pory zaniedbywałem coroczne szczepienia przeciw grypie, ale w tym roku to się zmieniło, mimo że na grypę nie choruję. Postanowiłem więc skorzystać z okazji i napisać trochę o szczepieniach przeciw grypie w tym sezonie chorobowym. Na początek wspomnę, że samo szczepienie nie bolało, a po szczepieniu ręka bolała mnie bardzo delikatnie – mniej niż po szczepieniu przeciw COVID-19, choć i wtedy ból był łagodny. Poważnych NOP-ów nie było – nie umarłem, nie zmieniłem się w cyborga (tak, ci ludzie naprawdę w to wierzą, a przynajmniej wierzyli w przeszłości), a mój autyzm nie dostał autyzmu. Głównym źródłem poniższych informacji jest strona szczepienia.pzh.gov.pl.
W Polsce coroczne szczepienia przeciw grypie zalecane są wszystkim od 6. miesiąca życia, o ile nie stwierdzono u nich przeciwwskazań do szczepienia. Bezpłatnie przeciw grypie mogą zaszczepić się:
- dzieci w wieku od 6 miesięcy do osiągnięcia pełnoletności,
- osoby starsze w wieku od 65 lat,
- kobiety w ciąży.
Pozostałym osobom przysługuje 50-procentowa refundacja – ja za swoje szczepienie zapłaciłem około 25 złotych.
Skuteczność szczepionek przeciw grypie ocenia się na poziomie od 40 do 70%. Wydaje się to niewiele, ale i tak jest to lepszy wynik niż w przypadku niezaszczepienia się, którego skuteczność wynosi 0%.
W bieżącym sezonie grypowym stosowane są szczepionki wstrzykiwane Vaxigrip Tetra, Influvac Tetra i Efluelda (ta ostatnia ma zwiększoną zawartość antygenów i jest przeznaczona dla osób starszych) oraz donosowa Fluenz Tetra. Szczepionki przeciw grypie są wydawane na receptę, a zaszczepić się można w przychodni albo w aptece. Ja zaszczepiłem się w aptece od razu po kupieniu szczepionki – w ten sposób nie trzeba zawracać sobie głowy samodzielnym przechowywaniem szczepionki, którą powinno trzymać się w lodówce. Mapa punktów szczepień przeciw grypie jest dostępna na stronie pacjent.gov.pl/aktualnosc/zaszczep-sie-na-grype.
I jeszcze jedno na koniec: nie, od szczepionki przeciw grypie nie można zachorować na grypę, ponieważ nie zawiera żywego wirusa, tylko inaktywowanego („martwego”) lub jego białka. U niektórych mogą jednak wystąpić objawy grypopodobne – jest to znak, że układ odpornościowy reaguje na szczepionkę.
This Is Internet przeszedł Wielki Reset!
Witam po ponad rocznej przerwie. Mogliście pewnie zauważyć, że blog wygląda teraz zupełnie inaczej. I słusznie, bo postanowiłem przeprowadzić gruntowny remont, a wręcz ponownie zbudować blog od zera. Oto niektóre nowości i zmiany:
- Poprawiona dostępność dla osób z niepełnosprawnościami – większość zdjęć ma dodany tekst alternatywny, który opisuje zawartość zdjęcia, co jest ważne dla osób niewidomych i niedowidzących. Dodałem również proste narzędzie, które umożliwia między innymi zmianę rozmiaru czcionki i kontrastu. Aby je otworzyć, wystarczy kliknąć niebieską ikonkę po lewej stronie. Jeśli chodzi o standardy, raczej nie jest idealnie, ale lepsze to niż nic.
- Od czasu powstania bloga wprowadzono RODO. Dodałem więc politykę prywatności.
- Darowizny obsługiwane są teraz przez buycoffee.to. W przeciwieństwie do YetiPay buycoffee.to niczego nie komplikuje wymagając założenia konta i doładowania wirtualnego portfela – wystarczy zapłacić Blikiem lub przelewem internetowym. Darowizny wciąż są całkowicie dobrowolne i takie pozostaną – cała zawartość bloga zawsze będzie dostępna za darmo i bez reklam.
- Galerie zdjęć korzystają teraz z funkcji wbudowanej w WordPressa zamiast z zewnętrznych wtyczek galerii, które parę razy przeciążyły mi serwer.
- Multimedia są teraz zorganizowane trochę ładniej i nie są porozrzucane w folderach według roku i miesiąca tak jak to domyślnie robi WordPress. Niestety WordPress nie umożliwia tworzenia własnej struktury folderów przy dodawaniu multimediów, więc musiałem użyć do tego zewnętrznej wtyczki.
- Blog jest teraz nieco mniej zaśmiecony – wywaliłem niepotrzebne i nieaktualne podstrony i widżety z paska bocznego.
Zastanawiałem się nad pozostawieniem poprzedniej formy bloga w zarchiwizowanej formie, ale ostatecznie zdecydowałem się na obecną formę. Istniejące linki do wpisów powinny wciąż działać. Zmiany w starszych wpisach są bardzo minimalne (poprawiłem głównie parę literówek), więc część linków prowadzących poza blog prawdopodobnie będzie martwa.
No, to tyle. Mam nadzieję, że te zmiany zachęcą mnie do częstszego dodawania wpisów, ale nie chcę niczego obiecywać. Dziś jest Wszystkich Świętych, więc powinniśmy odwiedzić naszych zmarłych krewnych i znajomych. Należy spodziewać się również spodziewać mocno wzmożonego ruchu na drogach. Uważajcie na siebie.
Pytania i odpowiedzi na temat Steam Decka
Jeśli obserwujecie moją stronę na Facebooku, wiecie pewnie, że niedawno sprawiłem sobie Steam Decka. A jeśli jakimś cudem słyszycie o Steam Decku po raz pierwszy, jest to przenośny komputer do gier stworzony przez Valve (tę firmę znaną ze stworzenia sklepu Steam i nieumiejętności liczenia do trzech). Więcej informacji o Steam Decku znajdziecie na stronie steamdeck.com. Dziś stworzyłem wpis z pytaniami, które możecie mieć przed zakupem urządzenia. Oczywiście mogę dodać więcej pytań jeśli coś mi przyjdzie do głowy. No to zaczynamy.
Ostatnia aktualizacja: 1 października 2022 r.
Czy poszczególne wersje Steam Decka różnią się specyfikacją?
Nie – różnią się jedynie pojemnością dysku (do wyboru są pojemności 64, 256 i 512 GB). Wersja 64 GB wykorzystuje jednak wolniejszy nośnik eMMC, zaś wersja 512 GB zamiast zwykłego szkła ma na ekranie antyrefleksyjne szkło trawione i dostajemy z nią bardziej ekskluzywny futerał.
Czy Steam Decka można naprawiać samodzielnie?
Krótka odpowiedź:
Dłuższa odpowiedź: o ile otwarcie obudowy Steam Decka nie jest specjalnie trudne i nie wymaga specjalnych śrubokrętów, a iFixit oferuje poradniki i części zamienne (warto tu dodać, że iFixit ocenił naprawialność Steam Decka na 7/10, więc jest całkiem nieźle), o tyle Valve nie zaleca samodzielnego grzebania w urządzeniu. Według Valve otwarcie obudowy Steam Decka zmniejsza odporność urządzenia na upadki. Wymiana dysku na bardziej pojemny jest możliwa, ale Lawrence Yang (projektant Steam Decka) ostrzega, że takie zabawy mogą skrócić żywotność urządzenia (bardziej pojemne dyski zwykle pobierają więcej energii i nagrzewają się do wyższych temperatur niż te, do których Steam Deck został zaprojektowany), więc robicie to na własną odpowiedzialność. Steam Deck ma jednak otwór na kartę MicroSD, więc jeśli będziemy potrzebować więcej miejsca na dane, to rozwiązanie będzie bezpieczniejsze.
Czy Valve oferuje na Steam Decka jakąś gwarancję?
Tak – Steam Deck ma roczną gwarancję, a naprawy w ramach niej są bezpłatne. W celu wysyłki Steam Decka do naprawy możemy skontaktować się ze wsparciem technicznym Valve. Naprawy nieobjęte gwarancją są płatne. Po upływie gwarancji również możemy skorzystać z naprawy, ale będziemy musieli za nią zapłacić.
Czy kupując Steam Decka muszę jeszcze zapłacić za wysyłkę? Co z cłem i VAT-em?
Nie poniesiesz żadnych dodatkowych kosztów – zapłacisz dokładnie tyle, ile podano na stronie rezerwacji (a nawet trochę mniej, bo od ceny zostanie odjęte 18 złotych, które zapłaciłeś za rezerwację). Wysyłka jest już wliczona w cenę. Ponadto Steam Decki są wysyłane do Polski z magazynu w Holandii, więc o cło i VAT też nie musisz się martwić.
Jak długo po zakupie będę musiał czekać na swojego Steam Decka?
Średnio około tygodnia. Ja zamówiłem urządzenie w czwartek, w weekend status wysyłki zmienił się z „Przetwarzanie” na „Wysyłka wkrótce”, urządzenie zostało wysłane w poniedziałek i trafiło do mnie w czwartek.
Czy będę miał możliwość śledzenia przesyłki?
Tak. Twój Steam Deck zostanie wysłany za pośrednictwem GLS i dostaniesz numer przesyłki, dzięki któremu będziesz mógł ją śledzić.
Czy zarezerwowanie Steam Decka zobowiązuje mnie do zakupu? Grożą mi jakieś konsekwencje jeśli go potem nie kupię?
Nie – rezerwację możesz anulować w dowolnym momencie. Jeśli zrobisz to w ciągu 30 dni, opłata za rezerwację zostanie zwrócona na użytą przez Ciebie metodę płatności. Jeśli anulujesz zamówienie później, pieniądze zostaną zwrócone na Twój portfel Steam. Po otrzymaniu od Valve e-maila z informacją o możliwości zakupu Steam Decka będziesz mieć 3 dni na złożenie zamówienia. Jeśli tego nie zrobisz, Twoja rezerwacja zostanie po tym czasie anulowana, a opłata za rezerwację zostanie zwrócona na Twój portfel Steam. Jedyną prawdziwą konsekwencją anulowania rezerwacji lub niezłożenia zamówienia jest powrót na koniec kolejki oczekujących jeśli zdecydujesz się zarezerwować Steam Decka ponownie.
Czy rezerwując Steam Decka muszę od razu za niego zapłacić?
Nie – na tym etapie musisz jedynie zapłacić 18 złotych za rezerwację. Za urządzenie zapłacisz, kiedy dokończysz zamówienie po otrzymaniu e-maila od Valve.
Czy za zakup Steam Decka dostanę punkty Steam?
Tak.
Którą wersję Steam Decka powinienem wybrać?
Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sam. Większość osób pewnie wybierze wyśrodkowaną cenowo wersję 256 GB, ale jeśli uważasz, że jednak potrzebujesz więcej miejsca, może warto będzie odłożyć jeszcze trochę pieniędzy na wersję 512 GB. Jeśli jednak masz niski budżet i nie przeszkadza Ci niska pojemność ani wolniejszy nośnik eMMC, możesz wybrać wersję 64 GB – w razie potrzebny dostępną przestrzeń dyskową możesz później rozszerzyć kartą MicroSD. Zastanów się, ile miejsca będziesz potrzebować jeszcze przed rezerwacją Steam Decka – jeśli zmienisz zdanie i będziesz chciał zamówić inną wersję, będziesz musiał anulować obecną rezerwację i wrócić tym samym na koniec kolejki.
Czy ładowarka dołączona do Steam Decka pasuje do polskich gniazdek?
Tak.
Steam Deck ma tylko jeden port USB typu C! Jak mogę podłączyć do niego więcej urządzeń?
W tym celu musisz zaopatrzyć się w hub USB lub skorzystać z Bluetooth.
Czy na Steam Decku można zrobić X, tak, jak na komputerze?
Tak – Steam Deck sam jest komputerem i można go wykorzystać nie tylko do gier. Może się jednak przydać wspomniany wyżej hub USB.
Nie odpowiada mi SteamOS. Czy mogę zainstalować na Steam Decku Windowsa lub jakąś inną niż SteamOS dystrybucję Linuksa?
Tak – jak już wspomniałem, Steam Deck jest komputerem. Możesz zainstalować na nim dowolny system operacyjny. Steam Deck nie jest jednak specjalnie zaprojektowany do pracy z innymi systemami, a bez fizycznej klawiatury i myszy raczej się nie obędzie. Sterowniki dla Windowsa znajdziesz na tej stronie.
Jak się obsługuje kursor w trybie pulpitu w SteamOS lub w innych systemach operacyjnych?
Prawy touchpad porusza kursorem, prawy spust odpowiada za lewy przycisk myszy, a lewy spust za prawy przycisk (nie, to nie jest błąd – w grach też często akcji wykonywanej lewym przyciskiem myszy odpowiada prawy spust na kontrolerze i odwrotnie). Możliwe jest też smyranie palcem, bo ekran Steam Decka jest dotykowy – w tym przypadku aby zasymulować prawy przycisk myszy, przytrzymaj palec na ekranie przez około sekundę.
Czy na Steam Decku jest dostępne menu BIOS?
Tak – aby je otworzyć, włącz Steam Decka, przytrzymując przycisk głośności w górę.
Czy na Steam Decku można uruchomić system operacyjny z pendrive’a lub karty MicroSD?
Tak – przytrzymaj przycisk głośności w dół podczas włączania Steam Decka, aby otworzyć menu rozruchu, gdzie wybierzesz nośnik, z którego chcesz uruchomić system operacyjny.
Czy na Steam Decku da się zainstalować obok siebie SteamOS i Windowsa?
Tak, chociaż jest to nieco bardziej skomplikowane, niż w przypadku bardziej popularnych dystrybucji Linuksa. Poniżej jeden z poradników na YouTube:
Przez jakiś czas nie zamierzam używać Steam Decka. Co zrobić, żeby nie zaszkodzić baterii?
Steam Deck ma specjalny tryb, który powinno się włączyć, gdy urządzenie ma leżeć przez dłuższy czas nieużywane. Aby go włączyć, wejdź do menu BIOS (włącz Steam Decka, trzymając przycisk głośności w górę). Następnie wybierz w menu kolejno „Setup Utility”, „Power” (w menu po lewej stronie) i „Battery Storage Mode”. Po potwierdzeniu operacji Steam Deck się wyłączy, a dioda obok przycisku zasilania mignie trzy razy. W tym trybie Steam Decka nie będzie można włączyć przyciskiem zasilania. Aby wyłączyć ten tryb, po prostu podłącz Steam Decka do ładowarki. Steam Decki są wysyłane z tym trybem włączonym – my również powinniśmy włączyć ten tryb, jeśli będziemy musieli odesłać Steam Decka do naprawy.
Na razie to tyle. A w nagrodę za czytanie do końca macie tu Windowsa XP na Steam Decku: