Podsumowanie wyjazdu do Zakopanego

Zdjęcie drzew z górami w tle wykonane z balkonu w hotelu
Widok z hotelu. Zdjęcie zrobione następnego dnia po przyjeździe.

Od mojego wyjazdu do Zakopanego na początku stycznia minęło już trochę czasu, więc wypadałoby napisać jakąś relację. No to do roboty.

Dzień pierwszy

Wycieczka odbyła się dwoma autokarami. Na początku miałem pewne obawy, bo organizacja wycieczki pozostawiała trochę do życzenia (np. „autokar z toaletą” gdzie toaleta była nieczynna), ale nie piszę tego postu żeby jeździć po organizatorach. Razem z postojami i przerwą na posiłek w Oberży Złoty Młyn w okolicach Łodzi podróż z Kwidzyna do Zakopanego trwała jakieś 10 godzin. Praktycznie cały dzień zleciał na podróż – było ciemno gdy ruszaliśmy i znowu ciemno gdy dotarliśmy na miejsce. Tu dodam tylko, że drogi do Zakopanego są beznadziejne.

Naszą kwaterą był hotel Geovita. Nie jest to zły hotel, ale trafił mi się pokój z telewizorem kineskopowym, przez co oglądanie filmów z dysku przenośnego odpadło. Jako że w pokoju obok gdzie mieszkał mój wujek i na zdjęciach na stronie hotelu są bardziej współczesne telewizory, trochę się zawiodłem. Dodatkowo położenie hotelu jest dość nieprzyjazne, bo aby się tam dostać, trzeba iść pod dość stroną górę. W każdym razie pierwszego dnia nie pozostało nam nic innego jak zjeść obiadokolację i pójść spać.

Dzień drugi

Kaplica Najświętszego Serca Jezusa w Jaszczurówce
Kaplica Najświętszego Serca Jezusa w Jaszczurówce.

Po śniadaniu pojechaliśmy do Jaszczurówki zwiedzić Kaplicę Najświętszego Serca Jezusa. Przynajmniej coś się działo, bo jeden z autokarów miał problem z opuszczeniem parkingu z powodu śliskiej nawierzchni. Trzeba było uciekać się do pchania i podkładania gałęzi z drzew pod koła, ale obyło się bez konieczności wzywania pomocy drogowej. Kolejnym punktem wycieczki było Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej na Krzeptówkach, gdzie tym razem nic ciekawego się nie działo. Pojechaliśmy też na Wielką Krokiew, gdzie miałem przyjemność doświadczyć mrożącej krew w żyłach jazdy wyciągiem krzesełkowym. Następne były baseny termalne w Szaflarach, ale sobie odpuściłem. Możecie nazwać mnie wariatem, ale jakoś nie odpowiada mi siedzenie w ciepłej wodzie na mrozie. Dzień zakończyliśmy obiadokolacją z orkiestrą w Karczmie Holny. O tym powiem tylko tyle, że góralska kuchnia nie za bardzo mi odpowiada.

Dzień trzeci

Trzeci dzień był dniem wolnym podczas którego mogliśmy robić co chcieliśmy. Postanowiliśmy go wykorzystać na wizytę na Kasprowym Wierchu, więc udaliśmy się na stację kolei linowej w Kuźnicach. Żeby dostać się na Kasprowy Wierch, musieliśmy odstać kilka godzin w kolejce (bilety można było kupić w biletomacie i wejść szybciej, ale po co skoro kolejka jest ciekawsza?). Różni Janusze i Grażyny biznesu próbowali sprzedawać po zawyżonej cenie bilety z miejscem w kolejce z krótszym czasem oczekiwania. Do kasy dostaliśmy się prawie w ostatniej chwili, bo na 10 minut przed ostatnim wjazdem tego dnia.

Kolejka linowa nie jest aż tak straszna jak wyciąg krzesełkowy. Wagoniki mogą poruszać się z prędkością nawet 8 m/s (prawie 29 km/h), czyli dość szybko. Mniej więcej w połowie drogi znajduje się stacja pośrednia w której następuje przesiadka do drugiego wagonika. Wynika to z faktu, że trasa między stacjami skręca w lewo, a kolejka linowa może poruszać się jedynie w linii prostej. A co mogę powiedzieć o Kasprowym Wierchu? Dużo śniegu i fajne widoki. Oczywiście nie brakowało narciarzy i snowboardzistów. Ciekawostką była możliwość kupienia pamiątek i zjedzenia czegoś ciepłego na wysokości prawie dwóch kilometrów nad poziomem morza, ale restauracja była tak zatłoczona, że nie miało to najmniejszego sensu. Warto jeszcze dodać, że do powrotu do Kuźnic też potrzebny jest bilet, więc ciekawe co ma zrobić osoba, która zgubi swój bilet nie mając pieniędzy na drugi. W każdym razie po wizycie na Kasprowym Wierchu poszliśmy coś zjeść, po czym wróciliśmy do hotelu.

Dzień czwarty

Na ten dzień były zaplanowane pewne rzeczy, ale my zrobiliśmy sobie kolejny dzień wolny. Poszliśmy zwiedzić Krupówki (słynny zakopiański deptak), po czym wjechaliśmy kolejką na Gubałówkę. Tam też kręcili się z droższymi biletami i miejscami w kolejce, ale nie wiadomo po co, bo czas oczekiwania w kolejce do kasy był o wiele krótszy niż poprzedniego dnia. Widoki z Gubałówki też są bardzo ciekawe. Jest tam kilka stoków narciarskich i dużo stoisk z pamiątkami. Po opuszczeniu Gubałówki wróciliśmy do hotelu, gdzie resztę dnia spędziłem odpoczywając. Potem pozostała już tylko obiadokolacja i ostatni już nocleg.

Widok z Gubałówki. W tle znajdują się góry.
Widok z Gubałówki.

Dzień piąty

Tam była cukiernia. Po maturze chodziliśmy na kremówki.

— papież Jan Paweł II

Ostatni dzień w Zakopanem to już tylko śniadanie i pakowanie. Po drodze do domu zawitaliśmy jeszcze w Wadowicach, gdzie wyposażyliśmy się w papieskie kremówki i ponownie w Oberży Złoty Młyn. Z uwagi na niedzielę droga nie była zbyt zatłoczona. Do domu dotarliśmy w godzinach wieczornych.

Bazylika Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny w Wadowicach
Bazylika Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny w Wadowicach.

Ogólnie sądzę, że to był udany wyjazd. Z początku miałem obawy z powodu problemów z organizacją, ale wszystko się dobrze skończyło. Zakopane to całkiem fajne miejsce na wypoczynek i warto je odwiedzić – polecam zwłaszcza Kasprowy Wierch.