Na razie na warsztatach niewiele się zmieniło poza tym, że dziś (a właściwie wczoraj, bo skończyłem pisać post po północy) zamiast ćwiczeń był film pod tytułem „W samym sercu morza”. Osobiście filmy o wielorybnikach mnie nie pociągają, ale seans był nawet ciekawy i zawsze jest to jakaś odmiana. Proces poznawania nowego miejsca idzie mi nie najgorzej.
Żeby wpis nie był za krótki, dodam coś jeszcze. Ci z was, którzy śledzą stronę bloga na Facebooku być może wiedzą, że obecnie mam w domu remont. Chwilowo remont ten nie posunął się za bardzo do przodu, ponieważ facet, który się nim zajmuje, przez ostatnie kilka dni chorował. Nie powiem jaką firmę prowadzi, bo zaraz będę po nim troszkę jeździć. Dlaczego? Powiem tylko tyle, że raczej nie będziemy w przyszłości polecać jego usług. Co prawda facet frekwencję ma wysoką, ale przychodzi o ósmej i ucieka już koło czternastej, a w soboty robotę kończy jeszcze wcześniej. Planowo remont miał trwać jakieś 2-3 tygodnie, ale zaczął się z dwutygodniowym poślizgiem i trwa już ponad miesiąc, a z trzech pomieszczeń gotowa jest tylko kuchnia. Wprawdzie remont po części przedłużył się z przyczyn niezależnych od niego, ale gdyby nie uciekał do domu już po sześciu godzinach, z pewnością robota posuwałaby się szybciej. Ostatnio obiecał, że definitywnie skończy w tym tygodniu. Co prawda to nie jego wina, że zachorował, ale podejrzewam, że terminu i tak by nie dotrzymał. Dziś po odchorowaniu tych kilku dni znowu się u nas pojawił i skończył o tej samej porze co zawsze (mimo że obiecał zostać dłużej żeby nadrobić nieobecność), rozwalił trochę łazienkę (co trochę mu zajmuje, bo kafelki są zrobione porządnie), zdemontował spłuczkę z toalety i zepsuł nam ogrzewanie. Jutro nie przyjdzie, więc przez cały weekend nie będę miał ogrzewania ani ciepłej wody i będę musiał spłukiwać kibel wiadrem. To, że ja i mama już mamy dość to trochę lekko powiedziane.