Krótki poradnik jak nie prowadzić wypożyczalni sprzętu wodnego:
- Dbaj o to aby sprzęt działał „na słowo honoru”. Nie sprawdzaj czy sprzęt jest faktycznie bezpieczny i nie zagraża klientowi.
- Nie dobieraj klientowi sprzętu i nie pomagaj go zwodować. Samoobsługa, drodzy państwo!
- Nie przejmuj się jeśli klient zarzuca Ci, że sprzęt nie jest bezpieczny – za ewentualne problemy winę ponosi klient, a nie Ty.
- Pamiętaj – to nie Ty jesteś odpowiedzialny za sprzęt!
Brzmi zabawnie, ale wypożyczalnia sprzętu wodnego we Wdzydzach Kiszewskich zdaje się kierować właśnie tym poradnikiem. Dzisiaj pojechaliśmy tam z rodziną. Wypożyczyłem z mamą rower wodny. Siostra i jej chłopak wypożyczyli kajak, a brat i jego dziewczyna wypożyczyli drugi rower wodny. W przypadku mojego rodzeństwa i ich drugich połówek nie było incydentów. Ja i mama mieliśmy mniej szczęścia. Gdy byliśmy dość daleko od brzegu, moja połowa roweru zaczęła zbierać wodę. Próbowaliśmy dopłynąć do brzegu, ale rower prawie stał w miejscu. Byliśmy niemal pewni, że rower w końcu się przewróci. Gdyby do tego doszło, jakoś byśmy sobie poradzili (oboje umiemy pływać i mieliśmy kamizelki ratunkowe), ale oboje mieliśmy ze sobą przedmioty, które nie najlepiej znoszą kontakt z wodą (m.in. telefony komórkowe). Na pomoc przybyła nam rodzina w innym, większym rowerze wodnym. Przesiadłem się na drugi rower aby odciążyć nasz (w trakcie mojej przesiadki wlało się jeszcze więcej wody) i doholowaliśmy mamę do brzegu. Na szczęście nie doszło do najgorszego i skończyło się na nerwach (a w moim przypadku dodatkowo na mokrych czterech literach i plecach). Nasz rower wyglądał tak:
Oczywiście mama zrobiła w wypożyczalni awanturę – i słusznie. Dopiero po jakimś czasie pojęli, że mogło dojść do tragedii. Skończyło się na tym, że nie wzięli od nas pieniędzy za wynajęcie sprzętu. Cóż, przynajmniej ruszyliśmy się z domu i przeżyliśmy przygodę (nieciekawą, ale jednak).